sobota, 23 maja 2015

Rozdział 2 cz.2

   Myślę,  że ten rozdział wyjaśni choć trochę pewne sprawy :)     


        Pojechali windą piętro niżej. Na strzelnicę. 
        Dostała broń – zwykły pistolet, którego nie lubiła, mimo że sama zawsze miała taki przy sobie. Wolała coś większego, coś, co zadaje duże obrażenia. Specjalnie dla niej wyprodukowany karabin miał możliwość zabicia kogoś tylko jedną kulą. Nie ważne, gdzie się trafiło. Kula zabijała od środka.
         Sasha ustawiła się w odległości trzydziestu metrów od celu. Za strzał w głowę dostawała pięćdziesiąt punktów, za klatkę piersiową również pięćdziesiąt. Pozostałe części ciała wahały się między dwudziestoma i dziesięcioma punktami. Nawet nie pomyślała, że może spudłować, czy nie dostać maksymalnej ilości punktów.

Tym razem nikt nie miał wątpliwości, co do jej umiejętności. Wszyscy czekali aż skończy.

            Wystrzelała dwa magazynki, przeładowując jak automat. Przyzwyczaiła się już, że musi robić coś bardzo szybko i precyzyjnie. A z precyzją nie miała najmniejszego problemu. Gdy zajmujący się liczeniem punktów spojrzeli na kartonowego człowieka, trochę niedowierzali. Miał on obrażenia właśnie w dwóch najlepiej punktowanych miejscach. Jeden obok drugiego. Policzyli ilość dziur. Było ich trzynaście. Powinno być szesnaście. Rzucili Sashy rozbawione spojrzenia. 
          Spudłowała.
- Chyba sobie żartujecie. Nie jestem amatorem, przyjrzyjcie się – powiedziała to jakby już wcześniej powtarzała te słowa z tysiąc razy. Nie musiała dokonywać oględzin, żeby być pewną celności.
- Rzeczywiście – odezwał się jeden z liczących chłopaków – Dziur jest trzynaście, ale jeśli dobrze się przyjrzeć, widać, że trzy kule przeszły w tych samych miejscach.
- Niespodzianka – powiedziała powoli, szeroko otwierając przy tym usta.
- No proszę. Ma lepszy wynik od pana. We wszystkim – szepnęła Olivia do Willa, kładąc mu rękę na ramieniu. – Od ciebie tym bardziej – zwróciła się do Davida.
- Tylko się nie zakochaj – rzucił naśladując niski głos Rosenow. Ona za to rzuciła mu wrogie spojrzenie. Podniósł ręce w geście kapitulacji. Sasha uniosła brew w górę, zastanawiając się o czym właśnie toczyła się rozmowa.
- A więc teraz, co?
- Sesja.
            
                   Wystarczy jedno słowo, żeby w brzuchu pojawiło się nieprzyjemne uczucie. Sasha wiedziała, o co będą ją pytać. W Europie wszyscy ją znali, wiedzieli o jej przeszłości (oczywiście nie wszystko, bo na to nie mogła pozwolić), więc nie przechodziła żadnych testów. Nie można powiedzieć, że się bała. Bo strach dopada ją rzadko i najczęściej związany jest z jedną osobą. Po prostu zastanawiała się jak zareagują na to inni, więc przyjęła prostą taktykę. Oprócz podstawowych danych nie powie kompletnie nic.

            Usiadła na szarym krześle, w pokoju wyglądającym  jak sala przesłuchań.  I chyba rzeczywiście to była sala przesłuchań. Po jej prawej stronie widniało duże lustro weneckie. Jakby nikt nie wiedział, kto stoi po drugiej stronie. Naprzeciw niej usiadł stary mężczyzna z siwą brodą. Wyglądał bardzo sympatycznie. Pewnie dlatego był psychologiem.  Sprawiał wrażenie człowieka, któremu można powierzyć wszystkie swoje problemy.
- Dzień dobry – zaczął, łapiąc od razu kontakt wzrokowy. Sasha skrzyżowała ręce na piersi i już nie mogła doczekać się spowiedzi.
- Witam – odpowiedziała uprzejmie.
- Jestem Leonard. Zaczniemy od kilku prostych pytań. Nie musisz odpowiadać całymi zdaniami. Jak się nazywasz? – Ok. Proste pytanie, tak dla zmyłki.
- Sasha Angela Lettiere.
- Jak się nazywali twoi rodzice?
- Ojciec Federico Lettiere. Matka Irina – urwała zastanawiając się. Nigdy nie słyszała nazwiska matki. Używała samego imienia. Zawsze. A ona nie pytała.
- Nazwisko matki?
- Nie wiem – Leonard zapisał coś w swoim notatniku.
- Miejsce urodzenia?
- Petersburg, Rosja.
- Tam się wychowałaś?
- Po części. Jeszcze w Rzymie, Afganistanie, Iraku.
- Kto uczył cię sztuk walki, szpiegostwa?
- Matka i żołnierze – głównie żołnierze.
- Jak to żołnierze? – Zapytał zaskoczony.
- Wychowywałam się w różnych jednostkach wojskowych. Jak już mówiłam w Rosji, Afganistanie, Iraku. Mama nie chciała mnie zostawiać, ale nie pomyślała, że jak mnie zabierze, będzie gorzej – znów coś zapisał. Sasha starała się nie powiedzieć za dużo. Naprawdę nie chciała dzielić się informacjami o swoim życiu.
- A kto zrobił ci te blizny? – Trafił w czuły punkt. Wiedziała, że to pytanie się pojawi, lecz sądziła, że trochę później. Poczuła nagłą, niewyjaśnioną agresję. Milczała przez zbyt długą chwilę. Leonard powtórzył pytanie, widząc, ze sprawia ono jej trudność.
- Benjamin Hargov – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Oparła ręce o metalowy stolik i schowała w nich głowę. Mogła przysiąc, że za ścianą odbywało się niezłe poruszenie.
- Pamiętasz może, kiedy dokładnie? – Pytał dalej ze stoickim spokojem.
-Może pamiętam - warknęła.
- Czy mogłabyś opowiedzieć coś o tym? – Popatrzyła na niego gniewnie, potem spojrzała na lustro weneckie. Nie pozwoli komuś wchodzić w swoją przestrzeń.
- Skończyłam – Wstała gwałtownie, wywracając za sobą krzesło. Zdenerwowała się i to bardzo. Psycholog wyglądał na wcale niezaskoczonego reakcją dziewczyny. Dopisał coś w notatkach, tym razem coś długiego.

            Otworzyła drzwi z hukiem i wypadła na korytarz pełen zdziwionych ludzi. Patrzyła na nich tak, jakby miała ich wszystkich pobić. Bardzo tego chciała.
- Zaczekaj – Will złapał ją za rękę, gdy szła po swoje rzeczy.  Ona natomiast ponownie wykręciła mu rękę, zbliżając go do siebie i mówiąc prosto w twarz:
- Nie – westchnęła. - Zabierz mnie stąd. Szybko.


***
Wiem, wiem. W niektórych miejscach może nie być przecinków lub jest ich za dużo xd Pracuję nad tym :D
Rozdział jest trochę krótszy, ale ma w sobie kilka ważnych informacji ;)
Zapraszam do komentowania ^^
Także ten.. idę się jarać byciem hot 16 xdddd
xoxo ;*
Meggi


niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 2 cz.1

Ten rozdział wyszedł mi nadzwyczajnie długi, więc rozbiłam go na części (żeby was nie rozpieszczać :D)

Sztab medyczny zajmował się ich obrażeniami, chociaż według Sashy nie miała żadnych obrażeń. Każdy wypytywał, co się stało i dlaczego Sasha wygląda jakby zobaczyła ducha. Mniej więcej właśnie to czuła. Czuła jakby właśnie nawiedziła ją najpotworniejsza zjawa, jaka istnieje. Nie wiedziała o tym, że drży. Nie słyszała też żadnych pytań, odgrodziła się od rzeczywistości, by na chwilę przypomnieć sobie, czemu tak bardzo nienawidzi Benjamina Hargova i pragnie jego śmierci.

Do Sali wbiegła zdyszana Olivia. I to ona sprowadziła agentkę na ziemię.
-  Czy to coś poważnego? – Zapytała pierwszą lepszą osobę, która znalazła się w pobliżu.
- Z obrażeń fizycznych nie. Gorzej z jej psychiką. Słowem się do nas nie odezwała – odpowiedziała jakaś starsza kobieta, wskazując niedbałym gestem siedzącą na kanapie Sashę, która teraz pisała coś zawzięcie na telefonie. Olivia szybko podeszła do niej i usiadła obok. O nic nie zapytała. Czekała aż Lettiere sama powie, o co chodzi.
- Przepraszam – wyszeptała. – Już jestem gotowa do pracy. – Rosenow nie wiedziała, za co przeprasza ją dziewczyna, ale nie zamierzała nic mówić. Po chwili kontynuowała.
- Daj spokój. Nie jestem głupia – rzuciła wstając.
- Słucham? – zdziwiła się Olivia.
- Wiem, że czekasz, aż coś ci powiem. Nie licz na to. Po prostu już się zbieram. Jeśli chcemy go złapać, lepiej chodźmy – Sasha spojrzała znacząco w stronę drzwi. – No daj spokój, nie jestem dzieckiem, że muszę z kimś porozmawiać. Chcę już zacząć pracę.
- Kiedyś jeszcze porozmawiamy – westchnęła. – Skoro tak ci się spieszy, to chodźmy.

             Po drodze wstąpiły do szatni, żeby Sasha mogła przebrać się ze swojej podartej i brudnej sukienki. Dostała czarno-purpurowy, elastyczny i niezwykle wytrzymały kombinezon, zakrywający całe ciało. W sumie niczym nie różnił się od jej poprzedniego kombinezonu. Z wyjątkiem faktu, że jest w jednym kawałku. Przypięła do niego swoje zabójcze zabawki oraz dwa pistolety. Rozczesała długie, brązowe włosy i zarzuciła je do tyłu. Wyglądała teraz jak prawdziwy szpieg.

            Żeby dostać się do gabinetu szefa, trzeba wjechać na dwudzieste piętro. Przy czym dziesięć pięter znajduje się pod ziemią. Ktoś mądry, zamiast wprowadzić liczby ujemne, postanowił, że piętro dziesiąte to tak jakby zerowe. A zerowe jest najniższym pod ziemią. Logiczne. Mijały przy tym wiele osób i pomieszczeń. Chyba każdy, kto przechodził obok oglądał się za nimi. Głównie za „nową”. Ludzie myśleli, że Sasha nie słyszy ich głośnych szeptów. „Młoda jest, to na pewno jej pierwsza misja”, „zginie przy pierwszej okazji”, „co ona może potrafić”. Ignorowała to. Jeszcze zobaczą , na co ją stać.

            Olivia otworzyła przed nią drzwi do najważniejszego pomieszczenia w całym budynku.
- Dzień dobry, szefie. – Powiedziała Rosenow wchodząc do środka. Głównodowodzący nawet nie podniósł wzroku znad kolejnej sterty dokumentów.
- Emm, dzień dobry – rzuciła niepewnie Lettiere, myśląc, że i ją zignoruje. Pomyliła się. Will szybko uniósł wzrok i badawczo przyglądał się agentce. Widział wcześniej jej zdjęcia, ale nie przypuszczał, że jest aż tak piękna. Słowiańskie oraz włoskie pochodzenie sprawiały, że jej uroda była niecodzienna.
Ich spojrzenia się spotkały i żadne z nich nie chciało tego przerywać. Przyglądali się sobie w milczeniu przez dłuższą chwilę. Olivia dostrzegła, tak rzadko spotykany, błysk w jego oczach.
- Jestem Will. Ty musisz być Sasha, prawda? – Wstał otrząśnięty z pierwszego wrażenia i jak prawdziwy gentleman uścisnął jej dłoń i zaproponował, żeby usiadła. Rosenow poczuła się kompletnie zignorowana i zupełnie niepotrzebna, więc bez słowa wyszła. Chociaż w duchu cieszyła się, bo wiedziała, że jej szef będzie w dobrych rękach.

               - Co się stało? – Zapytał przejęty Will, gdy zauważył zabandażowane przedramię Sashy.
- Szkło. No wiesz, pościgi i te sprawy. Nic wielkiego. Oprócz tego, że to ludzie Bena, a nikt mi nie powiedział, że będzie moim celem. – Wyrzuciła z siebie na jednym wydechu spoglądając przy tym na zawieszoną na ścianie tablicę z „dziesięcioma zasadami niełamanymi”. Nie zapoznała się z nią, bo nigdy nie przestrzegała jakichkolwiek reguł.
- A czy to coś zmienia? – Collins przysunął się do biurka, oparł łokcie na blacie i spojrzał w niebieskie oczy dziewczyny.
- Owszem. Zmienia. Ale i tak się zgadzam – w odpowiedzi ona również zbliżyła się do feralnego biurka, oparła łokcie w identyczny sposób, co jej nowy szef i mierzyła się z nim wzrokiem. Przyglądała się jego przystojnej twarzy, brązowym, przenikliwym oczom. Starała się zapamiętać każdy jego szczegół. Podobał jej się. Pod względem fizycznym. Miała jeszcze czas, żeby zobaczyć, czy inne względy też ma ciekawe.
- Ehm, więc… Mmm… Musimy zrobić ci wszystkie badania. Wiesz, sesja z psychologiem, sprawność fizyczna, celność. Norma. Możemy zacząć od razu, jeśli chcesz – Pokiwała twierdząco głową. Will odjechał na skórzanym krześle do tyłu, po czym wstał zachęcając agentkę do pójścia za nim. Zamiast słownej odpowiedzi otrzymał wymowne westchnięcie. Uśmiechnął się pod nosem, czego nie robił zbyt często.

            Sasha znów musiała się przebrać. Żeby badania przebiegły poprawnie najlepiej jest mieć możliwie jak najmniej ubrań. Otrzymała więc czarny, sportowy stanik i krótkie, również czarne, spodenki. Długo musieli ją namawiać, aby to na siebie założyła. Ostatecznie przekonał ją rozkaz z góry.
            Po długich mękach nakładania na siebie kusego stroju wyszła na salę treningową, by pokazać zebranym swoje umiejętności sztuk walki. Zazwyczaj nikt nie obserwuje agentów podczas badań, ale tłum bardzo chciał zobaczyć „nową” w akcji.

Tego, co zobaczyli, raczej się nie spodziewali. W sumie niektórzy przywykli do tego, że jeden z agentów ma jakieś uszkodzenia ciała. Nie było to dla nich nic zaskakującego. Jednak zawsze krążyły plotki, jak doszło do tych okaleczeń. Tutaj nikt nie wiedział nic. Sztab medyczny i wszyscy zebrani bacznie przyglądali się wielkiej, naprawdę wielkiej,  bliźnie, w bliżej nieokreślonym kształcie, na jej prawym udzie. Oraz drugiej, która wyglądała jak wysoka, długa fala – na plecach. Mało kto wiedział o tych śladach. Mało kto cokolwiek o niej wiedział. Czuła wzrok ludzi na ciele. Wiedziała, że tak będzie. Dlatego nigdy nie ubiera tak kusych strojów.

                    - Będziecie się tak gapić, czy ktoś chce się ze mną zmierzyć? – Krzyknęła zdenerwowana. Na sali zapanował śmiech. Zgłosiło się wielu ochotników, którzy ustawili się w kolejce.
- Cudownie – skomentowała podchodząc do pierwszego śmiałka. Wysokiego, blondwłosego mężczyzny o muskularnej budowie. Każdy, kto ma oczy od razu wiedziałby, że to starcie wygra owy mężczyzna. Ale każdy, kto zna Sashę, wie, że ten mężczyzna nie ma najmniejszych szans.Walka była krótka. Bob, bo tak miał na imię blondyn, ruszył z impetem na swój cel, który odbijając się od jego ramion, przeskoczył pod umięśnionymi nogami, podcinając go i w efekcie przewracając. Sasha nie czekała aż wstanie, tylko ukłoniła się i zachęciła następnego ochotnika do skopania mu czterech liter.
Zapanowała niespodziewana cisza.

         - Kto następny? – Dalej cisza. Bob już się pozbierał po haniebnej porażce, poszedł bez słowa do szatni, nie zwracając uwagi na triumfatorkę.
- Ja chętnie, jeśli mogę – odezwała się najmniej spodziewana osoba. Collins. Dziewczyna obróciła się gwałtownie w jego stronę z szeroko otwartymi oczami. Nie chciała już w pierwszy dzień ich znajomości znokautować go na oczach całej agencji. Chociaż tego można było się spodziewać. W końcu to on w wolnym czasie szkolił młodych agentów, lubił też zmierzyć się z doświadczonymi.
- Jasne, nie krępuj się – odpowiedziała uśmiechając się szyderczo. Miała nadzieję, że nikt nie widzi, jak się stresuje. Musi rozegrać to tak, żeby nie zrobić mu krzywdy, ale, żeby wygrać. Chociaż może nie do końca…
            Will ściągnął koszulkę, ku uciesze żeńskiej części publiczności. Był dobrze zbudowany. ZA dobrze.
Odgoniła od siebie wszystkie myśli. Ale nie mogła zapanować nad przyspieszonym oddechem, gdy podchodził coraz bliżej.
- Czas zacząć – szepnęła sama do siebie, czekając na pierwszy ruch przeciwnika.  William nie dał się oszukać jak Bob, stawiał raczej na tradycyjną walkę, bez gimnastycznych sztuczek. Nie przewidział chyba tego, że Sasha jest wybitnie uzdolniona pod tym względem. Nie dawała się zaskoczyć, blokowała każdy jego cios, ale bała się zaatakować pełną siłą.
- Stawiam dziesięć dolców, że szef wygra. Zawsze wygrywa – Olivia zwróciła się do Davida, wyciągając w przód prawą dłoń.
- Nie ma szans. Ona jest znakomita, obali każdego – odrzekł z pełnym przekonaniem.
- Tylko się nie zakochaj – zażartowała Rosenow, za co dostała kuksańca w bok.

             Chwila nieuwagi Sashy, spowodowana głośnymi wiwatami i okrzykami, doprowadziła do tego, że po uderzeniu w brzuch i zgrabnym podcięciu, upadła na matę. Rozległy się donośne oklaski, ale to nie był koniec. Agentka złapała Collinsa za rękę i pociągnęła w dół. Nie przemyślała tego, bo w efekcie Will przewrócił się na nią. Tym razem nikt nic nie powiedział, gdyż sytuacja była trochę niezręczna. Collins uśmiechnął się do niej, wyglądał na bardzo zadowolonego z obrotu spraw. Na szczęście Sasha szybko to zmieniła. Używając nóg przewaliła swojego szefa do tyłu, na plecy. Cały czas trzymała go za rękę, która wygięła się w nienaturalny sposób, więc kontuzja była murowana. W jednej sekundzie znalazła się w pozycji stojącej, patrząc na obolałego Willa, który opłakiwał swoją rękę. Pomogła mu wstać.
- Przepraszam. To nie miało być aż tak brutalne – uśmiechnęła się wesoło, dodając przegranemu otuchy. Gdy szła na kolejną część ćwiczeń, tłum jej wiwatował, bo jako pierwsza w całej agencji pokonała głównodowodzącego.

            Nadszedł czas na ćwiczenia siłowe pod kontrolą różnych urządzeń do mierzenia, prawdopodobnie wszystkiego i wszędzie. Lekarze, Olivia i Will ciągle przyglądali się jej bliznom. Zachodzili w głowę, co mogło jej się przytrafić. Wiedzieli, że na odpowiedź będą musieli poczekać, aż do sesji z terapeutą.

            Sasha biegała na bieżni, podnosiła ciężary, podciągała się na drążku. Nic z zebranego sprzętu do ćwiczeń nie sprawiało jej trudności. Zachwyciła się dopiero, gdy ujrzała tor przeszkód. Podłączyli do niej różne bezprzewodowe czujniki i inne takie, na które nie zwracała uwagi.
- Jaki jest rekord? – Zapytała stając na starcie. 
- Minuta i siedem sekund. Ale proszę sobie nie robić nadziei. Nie zna pani tego toru – odpowiedział jeden z medyków. W odpowiedzi usłyszał śmiech.
- Gotowa? Start! – krzyknął Will.

            I ruszyła jak burza. Przeskakiwała z jednej liny na drugą, nie wahając się przez moment. A było ich dokładnie dwanaście. Robiąc salto przeleciała nad płotkami, przez które inni przeskakują. Opony i dość wysoką ścianę wspinaczkową zaliczyła w mgnieniu oka, na co obserwujący otwierali oczy ze zdumienia. Przedostatnią przeszkodą była gładka ściana, na którą trzeba było wejść. To ona sprawiała innym najwięcej trudności. Miała około trzech metrów, więc w złapaniu górnej krawędzi nie było sensu. Sasha się nad tym nie zastanawiała. Wzięła rozbieg, prawą nogą odbiła się od połowy owej ściany i nie dotykając jej rękoma, stanęła na czubku, żeby zaraz z niego zeskoczyć. Ostatnie, z czym musiała się zmierzyć to wejście po linie do sufitu i dotknięcie czerwonej kropki na górze. Z faktu tego, że bardzo lubiła się wspinać, złapała się mocno rękoma i energicznie przesuwała zaciśnięte nogi ku czerwonej kropce. Gdy już tego dokonała, stoper został zatrzymany. Jednak, żeby nie było nudno, uwiesiła się nogami i zjechała po linie z głową skierowaną w dół i krzycząc:
- Jaki czas?
- Pięćdziesiąt osiem sekund, proszę pani – nie krył zachwytu. Jak wszyscy.
- Jak widać, nie ma rzeczy niemożliwych – mruknęła wycierając ręcznikiem pot z czoła.
- Parametry życiowe w normie. Zupełnie jakby twój organizm nie wiedział, że właśnie się zmęczyłaś – Olivia nie mogła w to uwierzyć. Kiedy ona próbowała pokonać ten tor, po kilku próbach, mdlały jej ręce i miała okropną zadyszkę.
- Bo wcale się nie zmęczyłam. Dużo w życiu ćwiczyłam, więc potrzeba trochę więcej desek i sznurów, żeby mnie zmiękczyć – zaśmiała się. – To jakie mamy dalsze plany? – Zwróciła się do, ciągle przyglądającego się jej  bliznom, Willa.

- Celność.
        
     Na to właśnie liczyła.

***
Jeeej ^-^
Lubię ten rozdział xd Szczególnie jego dalszą część... huehuehue *.*
Dziękuję za ponad 800 wyświetleń i za tyle wspaniałych komentarzy ;>
To tyle ^^
xoxo ;*
Meggi

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 1


        Jak zwykle późnym południem lotnisko w Nowym Yorku było przepełnione, ludzie falami wlewali się do środka, po to, aby za chwilę jak tsunami znaleźć się na zewnątrz. Samoloty przewijały się przez pas startowy, a każdy następny wyglądał jak poprzedni. Matki ściskały zapłakane ze szczęścia dzieci, małżonkowie witali się namiętnym pocałunkiem, a gdzieś tam wśród tłumu stała średniego wzrostu młoda dziewczyna. Trzymała za sobą dużą, czarną walizkę, małą torbę podróżną oraz, zawsze przydatną, torebkę. Ubrana była w zwiewną bladoróżową sukienkę, czarne wysokie obcasy, niektórzy uznaliby, że za wysokie jak na jej wiek, a w długie brązowe loki włożyła okulary przeciwsłoneczne. Rozglądała się we wszystkie strony, szukając bliżej nieokreślonej osoby. Usiadła więc na wolnym krześle i czekała. Na kogoś. Kogokolwiek.

Wczoraj wieczorem dostała pilny telefon z prośbą, chociaż brzmiało to bardziej jak rozkaz, o szybkie przybycie do MAS. Nigdy nie potrafiła odmówić pomocy, więc spakowała się i bez żadnego pożegnania wyleciała pierwszym samolotem w kierunku Stanów Zjednoczonych. Nie wiedziała, kto i po co ją wzywa, i właściwie czemu ją. Mimo wrodzonej skromności, zdawała sobie sprawę ze swoich niesamowitych zdolności i rzadko spotykanego talentu. Jeszcze nikomu w tak młodym wieku nie udało się opanować sztuk walki na poziomie zaawansowanym. I do tego ukończyć szkołę z najlepszym wynikiem krajowym, współpracować z wojskiem i mieć licencje na zabijanie.  Tak, Sasha była nadzwyczajna.

- Przepraszam, że musiała pani tak długo czekać. O tej godzinie korki są wszędzie – odezwał się mężczyzna, podając rękę na przywitanie i pokazując przy okazji srebrną odznakę MAS. – Jestem David.
- Proszę, tylko nie pani – uśmiechnęła się przyjaźnie – Mów mi Sasha.

            David wziął wszystkie bagaże dziewczyny i zaprowadził ją do samochodu. Od razu zauważył tatuaż na jej prawym nadgarstku. Były to dwie cyfry – 29.

     - Czy coś się stało? – Zapytała Lettiere, gdy zauważyła, że mężczyzna przygląda jej się trochę za długo.
- Nie, nic. Po prostu zastanawiam się, gdzie twój akcent. Wyglądasz na Włoszkę, więc powinnaś mieć akcent – Fillas zaczął jeszcze bardziej jej się przyglądać, w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Właściwie to jestem pół Rosjanką i pół Włoszką. Wiem, rzadkie połączenie – uśmiechnęła się - Mając taką pracę trzeba umieć maskować swoje pochodzenie, a akcent je zdradza. Umiem mówić biegle w wielu językach, więc nauczyłam się ukrywać coś, co do nich nie należy. – Odpowiedziała jakby to było oczywiste.
- A mówił ci ktoś kiedyś, że nie wyglądasz na szesnaście lat? – Zapytał tak dla zaczepki.
- Tak, prawie każdy. - Zaśmiała się - Ale dla wszelkich władz mam dziewiętnaście, więc nie mają nic do mnie. Wiesz, musiałam szybko dorosnąć, więc naprawdę nie czuję się jak nastolatka.
       David już o nic więcej nie pytał.

             Wsiedli do dużego, czarnego samochodu i ruszyli w stronę agencji.
Sasha rozglądała się we wszystkie strony, aby jak najlepiej poznać miasto. Zwiedziła kawał świata, jeśli zwiedzaniem można nazwać jedno- lub dwudniowy pobyt w mieście czając się na wyznaczony cel, lecz w Nowym Yorku jeszcze nie była. Chociaż zawsze chciała.

            Z przyzwyczajenia co chwilę spoglądała we wsteczne lusterka. W pewnym momencie jej uwagę przykuło szare, sportowe auto jadące tuż za nimi. Często widywała takie auta i nie miała z nimi związanej żadnej miłej przygody. Przyjrzała się dokładnie kierowcy oraz pasażerowi i o mało co nie zakrztusiła się powietrzem.

- Nie, nie, nie! – Krzyknęła, zsuwając się lekko z fotela. –Śledzą nas. – Mężczyzna popatrzył w lusterko, potem na Sashę i znów w lusterko.
- Znasz ich?
- Niestety tak – mówiąc to złapała się za prawe udo i przyparła jeszcze bardziej do swojego fotela. To zachowanie nie uszło uwadze agenta. – Moją misją ma być Benjamin Hargov, prawda? – Jej głos zadrżał, a wyglądała tak jakby miała zwymiotować i zemdleć jednocześnie.
- Tak – odpowiedział niechętnie. – To jego ludzie, jak sądzę? – Pokiwała głową. – W takim razie musimy im uciec – powiedział, chociaż było to oczywiste.

            Docisnął pedał gazu, aż zarżały konie spod maski samochodu. Całe szczęście prawie wszystkie ulice w Nowym Yorku są dwupasmowe. Fillas wymijał auta jak kierowca rajdowy i nie uszkodził ani jednego. To nie tyczy się ludzi Bena. Gdy tylko zorientowali się, że czarny Ford próbuje im uciec, nie dawali za wygraną
.- Jadąc tak,  nie uciekniemy im. Wszędzie są korki. Boże, myśl, myśl – Lettiere mówiła sama do siebie, łapała się za głowę, nakręcała włosy na palec. Po prostu starała się skupić.

           Nagle tylna szyba rozbiła się na małe kawałeczki,  wpadając do środka. Dziewczyna spodziewała się takiego obrotu spraw. Schyliła się przed następnymi strzałami. Dopiero, kiedy podniosła głowę zobaczyła, że ramię Davida krwawi. Mężczyzna starał się zapanować ponownie nad kierownicą. Nie zwracał uwagi na odniesioną ranę.
- Trzeba to zatamować – Powiedziała dobitnie. Nie słysząc znaków protestu, lecz oznaki bólu, odpruła kawałek sukienki, ucisnęła ranę i mocno zawiązała. Prowadzący pościg dalej strzelali. Nie było wyjścia. Sasha wyciągnęła przyczepiony do nogi pistolet, wychyliła się przez okno i oddała kilka strzałów. Tylko jeden okazał się celny. Rozbił przednią szybę.

             Agentka sięgnęła po telefon, by zadzwonić do swojego przyjaciela Nathana.
- Przesiadaj się. Ja prowadzę – krzyknęła lekko zdenerwowana.
- Przecież nie umiesz! – David nie chciał oddać siedzenia kierowcy.
- Nie kłóć się teraz! – Wepchnęła się na fotel, gdy Fillas mozolnie gramolił się do tyłu. – Halo? Nathan! Tu Sasha. Pomóż mi! – Włączyła na głośnomówiący i zarzuciła telefon na bok.
- Gdzie jesteś? – Jon najwyraźniej przywykł do nagłych wezwań od swojej koleżanki, bo nie zadawał pytań.
- Nowy York. Dwa, pięć, osiem, trzy. Masz? – Mówiła szybko wymijając przy okazji parę samochodów i skręcając w bliżej nieokreślone ulice.
            Dwa, pięć, osiem, trzy. Indywidualny kod agenta. Pozwala namierzyć twoją dokładną pozycję w jakieś trzy sekundy.
- Mam cię. Za tobą jedzie szare ferrari – zupełnie jakby o tym nie wiedziała.- Gdzie się musisz dostać?
- Międzynarodowa Agencja Szpiegowska.
- Tak jak zawsze?
- Dokładnie tak – odpowiedziała uśmiechając się szelmowsko.
- Za dwieście metrów skręć w prawo. Później na rondzie zjedź trzecim zjazdem – słychać było w oddali szybkie przyciskanie klawiszy klawiatury i podpowiadające coś głosy.
- David, trzymaj pistolet i postrasz ich trochę. Tylko błagam, nie traf w cywilów. – rzuciła na tylne siedzenie swoją broń . – I powiadom kogo trzeba, żeby w tę część miasta nie wysyłali żadnej jednostki policji.
- Tak jest! – odkrzyknął mężczyzna zdziwiony profesjonalizmem koleżanki po fachu, ale także pod ogromnym wrażeniem jej zachowaniem. Ani trochę nie wyglądała na zdenerwowaną, lecz na doświadczoną w takich ucieczkach.
- Teraz miniesz znak „droga w remoncie”. Jedź dalej i zatrzymaj się przy skrzyżowaniu – w głosie Jona nie było słychać ani trochę zawahania.
- Zaraz, jak to zatrzymaj się? – Zapytał przestraszony David podczas przeładowywania broni. Przecież mieli uciec, więc dla niego oczywiste było jechanie jak najszybciej.
- Ej ja mu ufam. A ty strzelaj, najlepiej w opony – Fillas prychnął urażony, bo przecież też jest agentem, umie posługiwać się bronią i wie, co ma robić.
- Nathan, jestem przy skrzyżowaniu. Co teraz?
- Na mój znak ruszaj pełną mocą – i znów mówił z pełnym przekonaniem.

          Sasha czekała denerwując się, gdyż pościg był coraz bliżej. Wiedziała jednak, że jej przyjaciel nie może się mylić. Nigdy się nie mylił. No może raz w Doniecku, ale wszyscy postanowili o tym więcej nie wspominać.
- Teraz! – Docisnęła gaz do samej wycieraczki, aż samochód ruszył piskiem opon. Z lewej strony dostrzegła nadjeżdżającą ciężarówkę.  Gdyby pojechała kilka sekund później kolizja byłaby nieunikniona. I właśnie kiedy sobie to uświadomiła owa ciężarówka w spektakularny sposób wjechała w szare Ferrari.
- Jasna cholera – wrzasnął David.
- Genialne – rzuciła Sasha skręcając w lewo i stając na poboczu.
- No wiem. Nie musisz dziękować. Zostało wam jakieś pięćset metrów do celu. Jedź prosto – dalej nawigował Nathan.
 - Jesteś wspaniały – zaśmiała się ocierając pot z czoła.
- To też wiem. Powodzenia z tym, co tam robisz, mała. I wiesz, odezwij się czasem – chłopak zdawał się przejęty, ale też przyzwyczajony do takich sytuacji.
- Do ciebie zawsze – I rozłączyła się. Wysiadła z samochodu uświadamiając sobie, że jej przedramię krwawi. Wbite było w nie kilkanaście kawałków szkła. W tym samym momencie zauważył to Fillas.
- Jesteś ranna. Musimy jechać do agencji! Gdzie idziesz? – David dalej leżał na tylnym siedzeniu przyciskając postrzeloną rękę. Bardzo chciał już być na miejscu. Sasha przewaliła oczami. Mówił do niej, jak do dziecka.
- Zobaczyć, czy żyją. Taki dobry nawyk.

            Przedostała się przez tłum gapiów do roztrzaskanego auta. Kilka osób krzyczało na nią, żeby nie podchodziła, bo może jeszcze nastąpić wybuch. Ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Gdy podeszła do przednich drzwi, które aktualnie znajdowały się bardzo blisko asfaltu, za kostkę złapała ją zmasakrowana dłoń. Podskoczyła ze strachu, lecz nie chciała wzbudzać niepotrzebnej sensacji, więc przykucnęła.
- On wie, że tu jesteś. Nigdy o tobie nie zapomniał. I już czeka – wychrypiał męski głos.
- Wiesz, gdzie on jest? Gadaj! – uderzyła pięścią w podwozie samochodu, które teraz znajdowało się na górze, chociaż wiedziała, że to nic nie da.
- Nikt nie wie, aniołku. – Na dźwięk tego przezwiska do głowy napłynęły jej wspomnienia z przed czterech lat, a dłonie mimowolnie zaczęły drgać. Doskonale pamiętała, kto ją tak nazywał. I co gorsza pamiętała, kiedy.
Wyrwała się z uścisku krwawej dłoni, przykleiła do drzwi jedną ze swoich podręcznych bomb i czym prędzej odbiegła, ponownie przeciskając się przez tłum. Na szczęście każdy zrozumiał, gdy krzyknęła „padnij!”.
Szare Ferrari spłonęło, ulicę spowił gęsty dym, a ona próbując poskładać myśli, wsiadła do Forda i nie zważając na liczne pytania Davida, odjechała.      


***
Taaa daaaam :D
Chyba w miarę długi, prawda? 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem i za ponad 300 wyświetleń ;>
Tym razem również zapraszam do komentowania ^-^
Następny rozdział za tydzień (również w sobotę :D)
xoxo ;*
Meggi

środa, 6 maja 2015

Prolog

      Pukanie do szklanych drzwi biura wyrwało głównodowodzącego z głębokiego zamyślenia. Od samego rana ślęczał nad stertą papierów, nie miał nawet czasu napić się swojej ulubionej czarnej kawy. Nie czekając na odpowiedź, której i tak nigdy nie otrzymywała, Olivia wkroczyła pewnie do dużego pomieszczenia, położyła kolejną teczkę, po brzegi wypełnioną dokumentami, i stanęła naprzeciw biurka.
- Coś jeszcze panno Rosenow? – Odezwał się Will, młody szef Międzynarodowej Agencji Szpiegowskiej.

Will był człowiekiem bardzo trzymającym się wyznaczonych granic. Nic więc dziwnego, że w wieku dwudziestu trzech lat objął tak poważne stanowisko. Na początku nie radził sobie zbyt dobrze, miał sporo kłopotów, coraz mniej udanych akcji na koncie agencji. Ale po dwóch latach spełniania ambitnych planów oraz rzetelnej pracy, wyprowadził biuro na prostą, a nawet lepiej. Do MAS zgłaszały się rzesze rozmaitych agencji z całego świata, żeby właśnie tutaj szkolić swoich szpiegów. Najlepszych szpiegów.

- Niestety tak. – Olivia odgarnęła blond włosy, wyprostowała się i z przerażeniem w oczach kontynuowała zdawanie dziennego raportu. – Kolejny wybuch w jednej z dzielnic Nowego Yorku. Całkiem blisko nas. Brak rannych, brak ofiar. To jakby ostrzeżenie. W każdym razie ja tak myślę.
- Ostrzeżenie? – Zakpił – Niby przed czym? – Zastanowił się chwilę - Czy dziennikarze już o tym mówią?
- Właśnie nie. Nikt nic nie mówi, nikt nic nie wie. – Rzuciła okiem na oczekującą wiedzy minę Willa. W żaden sposób nie pomogło jej to w mówieniu.
- Mów! Goni mnie czas – ponaglił asystentkę.
- Dostaliśmy list. Jest w tej teczce, razem z informacją o nadawcy. Jestem pewna, że się pan nie ucieszy.- Przeskakiwała z nogi na nogę, gdy jej szef otwierał szarą teczkę z czerwoną pieczątką „tajne” i zagłębiał się w lekturze.  Czarna kartka z białymi napisami – list podobny do tych, które przed paroma laty dostawali w niezliczonych ilościach. Wcale nie dziwiła jej osłupiała mina Willa, kiedy dowiedział się szczegółów.

Wróciłem!  „B” to dopiero początek – niech świat pozna moje imię. Tym razem się mnie nie pozbędziesz!
P.S Tęskniłeś?

Oparł łokcie na czarnym biurku, a końce dłoni przyłożył do oczu. Robił tak zawsze, żeby się skupić.
- Panno  Rosenow, niech mi pani powie, jak to możliwe, że ON żyje? Jak do cholery, to jest możliwe! – Krzyknął zezłoszczony. Olivia ani drgnęła, przywykła do częstych wybuchów, kiedy sytuacja stawała się beznadziejnie trudna. – Czy ja dobrze pamiętam,  że agent Moor trafił go w sam środek okrągłej buźki?

            ON. Największy wróg wywiadu. Największy wróg świata. To on odpowiedzialny był za zniszczenie wieżowców WTC, chociaż nie mówi się o tym głośno…  Kilka lat temu wszystkie narody świętowały jego śmierć, którą poniósł podczas planowania zamachu na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dzięki MAS, a w szczególności dzięki młodemu strategowi, cała jego grupa terrorystyczna wylądowała w tajnym więzieniu służb specjalnych. A on sam, wraz ze swoją „prawą ręką”, poniósł śmierć na miejscu.

            Podobno.

- Sprawdziliśmy wszystkie wcześniejsze listy. Ten sam styl, to samo pismo. I są nawet ślady DNA. On nie chce się ukrywać. Czeka na nas – Głos jej zadrżał. Doskonale pamiętała wszystkie tajne akcje przeprowadzane, aby znaleźć i zabić Benjamina Hargova. Miała wtedy dziewiętnaście lat. Szkoliła się na szpiega.  Pamiętała też swoich  wybitnych nauczycieli, którzy zginęli z rąk Bena,  podczas jednej z najkrwawszych misji. Marzyła, by zostać najlepszą, by dorwać sprawcę masowych egzekucji i zrobić mu to, co on robi innym. Ostatecznie nie była dość sprawna, aby zająć wymarzone miejsce w grupie. Została więc asystentką jednej z najważniejszych osób w państwie.
- Potrzebujemy agenta Wallera. Musi wytropić Hargova i … - Olivia przerwała rozrzucanie rozkazów przez swojego szefa, choć wiedziała, że to jedna z dziesięciu zasad „niełamalnych” wiszących w wielkiej ramie tuż za plecami Willa. Już miała protestować, że Lucas nie jest wystarczająco dobry do tego zadania, ale i jej ktoś przerwał.

Do pokoju wszedł David, jeden z wysłanników Rady Bezpieczeństwa. Bez słowa zostawił zapieczętowaną kopertę w rękach głównodowodzącego i wyszedł.

Will ostrożnie, drżącymi rękoma otworzył przesyłkę, przeczytał tekst, po czym podał go pannie Rosenow. Ona również w skupieniu przeczytała treść.  Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- W sumie myślałam o tym samym. Nie ma nikogo lepszego od niej. To gwiazda w świecie szpiegów. – Podsumowała.
- Jeśli Rada chce, aby sprawą zajęła się ta dziewczyna, chyba musiałbym być głupcem, żeby się nie zgodzić – jeszcze raz przyjrzał się „sugestii” Rady, aby wezwał do Ameryki najlepszą agentkę współczesnego świata. Nie znał jej ani trochę, wiedział o niej tylko podstawowe dane. I to mu wystarczyło, żeby chwilę się zastanowić.  – Ale to jeszcze dziecko – powiedział przyciszonym głosem, poczym przygładził ręką ciemne włosy.
- Ma szesnaście lat. I to jest chyba jej atut – Olivia próbowała przegonić wątpliwości dowodzącego.
- Mimo wszystko, nie mam wyboru… - westchnął głośno dalej błądząc ręką wśród gęstych włosów.
- Więc czekam na rozkazy – uśmiechnęła się pierwszy raz, odkąd weszła do biura.
- Panno Rosenow, proszę sprowadzić agentkę Sashę Lettiere. W trybie natychmiastowym.

*** 
Także ten. Na jakiś czas to tyle xd 
Myślę, że w weekend pojawi się 1 rozdział :>
Jak fajnie przeżywać początek bloga jeszcze raz xdd
xoxo ;*
Meggi *.*

wtorek, 5 maja 2015

Powitanie :D

Hej wszystkim :)
Jestem Meggi. Możecie mnie znać z mojego drugiego bloga o Percy'm Jacksonie i jak narazie pewnie tak jest :D
Chciałam wszystkich serdecznie powitać na blogu, który będzie opowiadał o losach pewnej agentki... ogólnie będzie o szpiegach xd Bohaterów będzie sporo, więc stworzyłam zakładkę "bohaterowie", którą już niedługo uzupełnię :D
Postanowiłam założyć tego bloga, ponieważ jakiś czas temu zaczęłam pisać właśnie tę historię, którą chciałam wydać w postaci książki. Z faktu, że jestem leniwa tworzę coś, co zmotywuje mnie do systematycznego pisania (mam nadzieję xdd). A ja kocham blogerów, więc móc podzielić się z wami moimi opowiadaniami to czysta przyjemność <3
Z tego miejsca pragnę również podziękować Hani, która nadała wygląd i zajęła się nagłówkiem bloga <3
Tutaj jest link do jej bloga: Klik , który swoją drogą jest niesamowity ^-^
Także prolog pojawi się już jutro, część z was pewnie już go czytała, ale od czegoś trzeba zacząć ;)
Życzę weny wszystkim osobą, o których Apollo ostatnio zapomniał :D
xoxo ;*
Meggi