poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 5

            - Przyjęłam. – Sasha nerwowo spakowała telefon do torby. Odbierając połączenie od pracodawcy, bądź zleceniodawcy, zawsze oczekiwała czegoś niespodziewanego, niemożliwego lub najgorszego. Zazwyczaj nikt jej nie zawodził. I tym razem też tak było.

            Ubrała swój ulubiony, sprawdzony, niezawodny strój, który nosiła na każdej misji. (Pomijając misję w Birmie, ale to historia, do której nikt nie chce chętnie wracać). Głęboka czerń dodaje jej uroku i pozwala wyglądać jeszcze bardziej zabójczo. Z walizki wyciągnęła skrzętnie schowaną blond perukę, jakże przydatną w życiu szpiega. Pośpiesznie nałożyła ją na spięte brązowe loki, złapała kluczyki od nowego wozu i wybiegła z mieszkania nawet nie zamykając za sobą drzwi na klucz.
            Ludzie na chodniku patrzyli na nią podejrzliwie, mimo, że do auta miała zaledwie trzydzieści metrów.  Szeptali, że jest podobna do tej dziewczyny z telewizji, a ona udawała, że nic nie słyszy i przyjaźnie uśmiechała się do przechodzących.  Wielką ulgą było więc, gdy wreszcie wsiadła do samochodu. Odetchnęła głęboko. Pewną ręką obróciła kluczyk w stacyjce, a w jej uszach rozległ się ryk silnika. I nagle do tego brzmienia rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości.  Spojrzała na swój telefon.

Ładna bryka, aniołku. Włosy też niczego sobie.
P.S. Odwiedziłem Paryż, urocze miasto. Przesyłamy pozdrowienia.


Opanowała ją niepohamowana rządza mordu.  Czuła, że targają nią emocje. Nie mogła pozwolić sobie na słabość. Jej myśli krążyły wokół jakże pięknego miasta, Paryża. „Jak?” – Zapytała sama siebie. Wtedy telefon wydał sygnał raz jeszcze.

Gra już się rozpoczęła. Jesteś gotowa, aniołku?

- Czekam na to od swoich dwunastych urodzin! Życie za życie – krzyknęła, ruszając pełną mocą. Samochód ruszył z piskiem opon. Pędziła ulicami, jak kompletny pirat drogowy, ale ta gra warta jest świeczki.

O dziwo nie goniła jej policja. A za złamanie trzynastu przepisów drogowych chyba powinna… Sasha, ledwo utrzymując swoje nerwy na wodzy, dotarła do agencji. Bez słowa przeszła przez ochronę, pośrednie biura i liczne korytarze, aby z wielką ulgą wpaść do gabinetu Willa.

- Jesteś wreszcie – usta Riley’a ułożyły się w uśmiech. Podszedł do dziewczyny, po czym objął jej twarz dłońmi i chwilę się przyglądał. Sasha tylko na to czekała, czuła, że tylko jego dotyk może sprawić, że poczuje się bezpieczna. Patrzył na nią, jakby od miesięcy się nie widzieli, jakby powoli zapominał jak wygląda. A teraz ma szansę sobie przypomnieć i za nic w świecie nie chce z tego rezygnować. Świadomość tej jednej chwili, która może nie powtórzyć się zbyt szybko, napędzała go do działania. Gdy jego mózg przyswoił każdą rysę na jej twarzy, ich usta złączyły się w pocałunku. Namiętnym pocałunku, który mówił jednocześnie „przepraszam” i „dziękuję”. Było to coś niewypowiedzianego między nimi od tak dawna.

-Ehm ehm – chrząknął Sam. – Hamujcie się dzieci.

Oderwali się od siebie niechętnie. Sasha musnęła palcami po koralowych ustach Riley’a. Chciała mu pokazać, że jeszcze nie skończyła. Dziewczyna popatrzyła na pozostałych posyłając im zachęcający uśmiech. Jednocześnie czuła, jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce.  Przyzwyczaiła się do wielu par oczu na swoim ciele, ale dalej tego nie lubiła.
- Dobrze widzieć was wszystkich razem – zaczęła, zanim ktokolwiek zdołał choćby pomyśleć o zadaniu pytania. – Jak już wiecie mamy problem, w sumie to ja, ale co za tym idzie, wy też – jej głos sugerował, że była mocno zestresowana. – Do rzeczy – otrząsnęła się. -  Dostałam wiadomość. Od Hargova. On mnie obserwuje, widział, że wsiadam do samochodu. Widział i słyszał mnie cały czas .
- Czyli trzeba znaleźć jakąś kamerę, albo podsłuch – wtrącił się Alex, czym naraził się na karcące spojrzenie Sashy. Nie lubiła, gdy ktoś jej przerywał.
- To nie jest kamera, czy jakaś prostacka pluskwa. Głównie to on i jego ludzie. On jest wszędzie – wytłumaczył Will. Po tylu latach męczenia się z Hargovem doskonale znał jego metody. Wiedział, że nie jest fanem elektroniki i gadżetów. Miał swoich zaufanych towarzyszy, którzy byli w stanie sami siebie wykastrować, jeśli taka byłaby wola ich szefa.
Rozmowy przerwał telefon Sashy. Wiedziała od kogo ta wiadomość. Wiedziała, że to jest coś, o czym nie chce wiedzieć.

Dobra dedukcja. Twój KOCHANY szef zna się na rzeczy, aniołku. 5463 – pamiętasz?

Nie pokazała smsa pozostałym, po mimo zaciekawionych spojrzeń. Pamiętała, co oznaczają te cyfry.
- Pamiętam. Bawi cię to?! Masz coś, co ja chcę, a ja mam coś, na czym zależy tobie. Załatwmy to szybko – krzyknęła. Była mocno zdenerwowana i głodna. Bardzo chciała kogoś zabić. Zdecydowanie to poprawiłoby jej humor.
Wszyscy popatrzyli na nią jak na wariatkę.
- Ej, stop. O czym ty mówisz – Megan złapała Sashę za rękę. Mówiła wolno i zdecydowanie. Robiła tak zawsze, aby kogoś wesprzeć. Wtedy zadzwonił telefon Olivi. No właśnie, Olivi.

5463 5463 – denerwuje cię to? To klawo. A skąd możesz wiedzieć, co ja chcę?
P.S. Dobrze wiesz, że nie lubię się spieszyć, aniołku.

Olivia przeczytała to głośno. Jednak z każdym kolejnym słowem jej głos tracił swoją moc.
- Czy tylko mnie zastanawia, skąd on ma mój numer – powiedziała z przerażeniem.
- A co oznaczają te liczby? – Megan sięgnęła po smartfona Olivi, aby lepiej przyjrzeć się treści. Znów wszyscy spojrzeli na Sashę.
- Nic nie oznaczają – skłamała. Była w tym dobra, ale tym razem nikt jej nie uwierzył. Nie zamierzała znowu odpowiadać Benowi. Za bardzo ją zaintrygowała ta wiadomość.
- Jest za mądry, żeby pisać liczby bez znaczenia. Chociaż lepszym pytaniem na początku naszego śledztwa, jest „jakim cudem on słyszy to, co mówimy”. Zgadzacie się? – rzucił Riley.
Mózg Sashy zaczął pracować na najwyższych obrotach. Każdy podtekst z wiadomości wyłapała bez najmniejszego problemu. „Klawo” było aluzją do jej dziwnego, jak na dwunastolatkę, sposobu wypowiadania się. Kiedyś bardzo go to śmieszyło. Fakt – nie lubił się spieszyć. Uwielbiał smakować każdą chwilę. Na cudze nieszczęście. Ale te cyfry nie mógł napisać tylko po to, aby ją zdenerwować. Musiały mieć głębsze znaczenie.
- Któreś z was ma na sobie prostacki podsłuch – powiedziała beznamiętnie, jakby właśnie ogłaszała, że lubi pizzę. Mimo tego, iż wcześniej wspólnie wydedukowali brak jakichkolwiek pluskw. To ta jedna na milion. Ta, o której nikt nie miał myśleć. Gdy reszta zaczęła grzebać sobie po kieszeniach, ona usiadła przy biurku Willa. Otworzyła laptopa, wpisała w wyszukiwarkę „SHK3G7-322VT” i nawet jej nie zdziwiło, gdy została przekierowana na stronę „anielski Paryż”.

- A co ty tu masz? – zdziwił się Alex. Właśnie przyglądał się stronie jakiegoś domu w Paryżu i dziwnym słowom bez ładu dookoła.  
- Znalazłam! – krzyknęła Sharon. – Ale nie mam pojęcia jak to się dostało do mojego stanika – skomentowała rozdeptując kawałek metalu na wypolerowanej podłodze
- Znowu chcesz nas pominąć w tym, co robisz, prawda? Mimo tego, że sama nas tu ściągnęłaś – pierwszy raz od dłuższego czasu odezwał się Nathan. Mówił z wyrzutem. Znał dobrze tę sytuację. Sasha często robiła coś na własną rękę, zapominając, że inni mogą jej pomóc. W wojsku uczyli jej współpracy. Jednak po pewnych wydarzeniach zdała sobie sprawę, że nie może ufać ludziom. Postanowiła wtedy nie mówić wszystkiego. Dzieliła różne informacje pomiędzy różnych ludzi, w zależności od potrzeb danej sytuacji.
- Nie chcę was pominąć, ale wygląda na to, że nie możecie mi pomóc – odpowiedziała nie odwracając wzroku od monitora.
- Skąd wiesz, że nie możemy? Zapytałaś nas chociaż o coś? – zaprotestował.
- Dobra – popatrzyła na niego. – Jeśli ktokolwiek z was powie mi, dlaczego Hargov odwiedził Paryż, powiem wam wszystko, co wiem i jest związane z Benem. Stoi? – była pewna siebie. Nikt nie ma nawet prawa wiedzieć, dlaczego on tam pojechał.
Rzuciła krótkie spojrzenie Riley’owi. I to wystarczyło, aby nie zabierał głosu w rozmowie. Tylko on rozumiał znaki, które wypracowali wspólnie przez te trzy lata współpracy.
- Pojechał tam, bo ty też tam kiedyś byłaś. – Zaczęła Sharon.
- Rozwiń myśl – przewróciła oczami. Nie lubiła niekompletnych odpowiedzi.
- Może chciał zobaczyć wieżę Eiffla? –przerwał jej Sam.
- Doskonale wiesz, że nie mamy pojęcia – wtrącił się Nathan. Był wyraźnie poirytowany.
- I o to chodzi. Nie wiecie. Bo tylko ja wiem, o co toczy się ta gra – po tych słowach wróciła do przeglądania strony internetowej.
- Gra? Już zaczęłaś z nim grać – skomentował Alex. -To do ciebie podobne.
- Ej, uspokójcie się. Agencja prosiła o Sashę. Jeśli ona chce pracować sama, to jej wybór – odezwał się Will, który wcześniej starał się nie wtrącać do konwersacji. Chciał, aby jako drużyna sami doszli do porozumienia. Jak widać bezskutecznie…
- Wiecie co? Chodźmy stąd. Szkoda czasu – Nathan zabrał swoją torbę i bez zbędnych słów opuścił pomieszczenie.
- Luksemburg – rzuciła Sasha, gdy pozostali także chcieli wyjść. To słowo sprawiło, że Riley stanął jak wryty zatrzymując na sobie Megan, która dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co usłyszała. Nie obrócił się w stronę agentki. Nie zrobił nic. Tylko po chwili ruszył pewnym krokiem w stronę drzwi.
Wyszli.  Szczerze mówiąc, to spodziewała się takiego obrotu spraw. Został z nią jedynie Will, do którego należał ten gabinet.

Lettiere skupiła się na laptopie. Przyglądała się tak długo pewnym elementom, że pewnie już znała je na pamięć. Szczególnie, że miała doskonałą pamięć. Kliknęła w środkowe okno niewielkiego domu, które zamieniło się w cztery małe okienka.
- A powiesz chociaż, co teraz robisz? – zagaił.
- Cóż. Gram. – westchnęła. – Muszę to rozwiązać – wskazała gestem na monitor. – Ale to jest zdecydowanie za proste.
- Musisz? – trudno było mu uwierzyć, że po kilku bezsensownych smsach doszła do etapu rozwiązywania internetowych zagadek.
- To chyba logiczne. Sądząc po tych wszystkich wskazówkach, ukrył tu coś dla mnie – powiedziała, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Will natomiast nie mógł pojąć, o jakich wskazówkach ona mówi. Cóż, dla niej chociażby jedno słowo wyrwane z kontekstu, słowo, które dla innych ludzi było zupełnie bezsensu, mogło mówić „uciekaj! Wszystko zaraz szlag trafi!”. W większości wypadków tak było.

Przez te kilka lat, gdy fachowo zaczęła zajmować się szpiegowaniem i zabijaniem postanowiła wykazać się większym sprytem niż jej poprzednicy. Głównie dlatego, że nie chciała skończyć jak oni.  Wypracowała swój własny system porozumiewania się z innymi. Ze swoją drużyną. Ale to właśnie z Riley’em miała najlepszy sposób komunikowania się. Wystarczyło lekkie zmrużenie oka, a oni wiedzieli, co się szykuje.

Uśmiechnęła się. Te cztery okienka to było miejsce na hasło. Wpisała więc „5463”. Liczyła na jakiś adres, zdjęcie kolejnego budynku, aluzje do jej poprzedniego spotkania z Hargovem lub cokolwiek, co nieśmiertelny psychopata mógłby tam umieścić. Ale tego w najśmielszych snach się nie spodziewała.
- Kto to jest? – zapytał zdziwiony William.

Nie odpowiedziała. Za bardzo pochłonęło ją przyglądanie się zdjęciu dziewczynki, którą doskonale znała.

***
No to mamy kolejny rozdzial ;> Dzieje się coś? xd
Liczę na komentarze ;) 
I przepraszam za długą przerwę (na moim pierwszym blogu również...) ;c
To tyle. 
xoxo ;*
Meggi

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 4

              Olivia biegła do gabinetu szefa, wpadając przy tym na każdego, kto stał, szedł czy po prostu był. Wpadła jak huragan machając rękoma w kierunku telewizora. Will patrzył podejrzliwie i nie wiedział o co chodzi.  Rosenow nie czekając na przetworzenie bardzo skomplikowanej informacji w mózgu Willa, chwyciła pilot i włączyła wiadomości. Cały dziennikarski świat mówił tylko o niej. Pokazywali tylko ją.

- Co to ma być?! – Wrzasnął zdenerwowany.
- Pracujemy nad tym. Eksperci nie wiedzą jeszcze skąd są te zdjęcia i skąd mają te informacje, ale są bliscy rozwiązania – odpowiedziała obracając karmazynowy pierścień na środkowym palcu.
- Niech się nie kłopoczą – przewalił oczami – Hargov. To oczywiste.

            Olivia zaczęła się zastanawiać. Jeżeli złoży się wszystko do kupy, to ma sens. Czyli ściąganie Sashy do Nowego Yorku wcale nie było genialnym pomysłem. Teraz trzeba ją chronić. Popatrzyła na Willa. Chyba myślał o tym samym.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Ale mamy gości. Mówią, że byli umówieni – przerwał ktoś z zewnątrz. Rosenow popatrzyła pytająco na Cartera. Ten w odpowiedzi zamknął oczy i głośno westchnął. Gestem wskazał, żeby ich wpuścić.
- Jeszcze tego nam było trzeba…

Do gabinetu weszło sześć uzbrojonych osób.

***

- Przepraszam bardzo, ale o co chodzi? Raport proszę. – Zapytał przystojny młodzieniec o śniadej cerze, stojący na czele sześcioosobowej armii. Przyglądał się bacznie, lecącym na wszystkich kanałach, wiadomościom. Z resztą – jak wszyscy.
- Też chcielibyśmy wiedzieć, co tu się wyprawia – szepnęła Olivia nie zwracając uwagi na zdawanie raportu. Przestała myśleć o informacjach podawanych w telewizorach. Swój wzrok skierowała na groźnie wyglądających ludzi gotowych do walki z każdym, wszędzie i zawsze.
- Przedstawcie się – nie zabrzmiało jak pytanie, nie było nawet uprzejme. Will rzadko kiedy bywał uprzejmy.
- Jestem Riley Scott. Dowodzę pod nieobecność Sashy – zasalutował, a reszta jego grupy zachichotała. Rzucił im gniewne spojrzenie i umilkli wszyscy, prócz rudowłosej dziewczyny stojącej obok niego. Tym razem ona spojrzała groźnie. Tutaj Riley niechętnie musiał odpuścić. – Ta niedająca się wychować dziewczyna – wskazał na ową rudowłosą – to moja siostra Megan. – Ona również zasalutowała, lecz z pełnym uśmiechem na twarzy.

Zaczęli odzywać się po kolei, jakby mieli to opanowane do perfekcji.
- Nathan Dowell – chłopak wyglądający najstarzej z nich wszystkich. Miał może trzydzieści lat, bujne czarne włosy i mięśnie prześwitujące przez opinającą koszulkę. Musiał pochodzić z Azji, a dokładniej z Chin. Tak, zdecydowanie był chińczykiem. Z poważną miną, świdrującymi brązowymi oczami uniósł rękę do skroni.
- Sharon Mandez – latynoska. Piękne rysy twarzy, długie kręcone włosy. Prawdopodobnie miała niestwierdzone ADHD, nieustannie ruszała palcami i chodziła w miejscu.
- Alex Madson – niski brunet. Bardzo niski. Jednak jakby się zastanowić, jego wzrost dawał mu wiele możliwości. Bez chwili namysłu można stwierdzić, że jest maniakiem komputerowym.  Tyle sprzętu RTV nie mieli nawet w sklepie do tego przeznaczonym.
- Sam Nixon – jego twarz była roześmiana, ale oczy lustrowały każdego kodując w mózgu potrzebne informacje.  To on był tym od dowcipów. Jego blond loczki wystarczyły, aby paść ze śmiechu. Wyglądał jak uzbrojone dziecko z barankiem na głowie.

            Will wysłuchał, co jego goście mieli do powiedzenia. Jedyny plus, że byli dobrze zorganizowani. Zastanawiał się, jaki ma teraz postawić krok. Wiedział tylko, że jego przeciwnik wyprzedził ich w knowaniach. ON ICH OBSERWOWAŁ.
- Wezwijcie tu agentkę. Trzeba mieć ją na oku. I lepiej niech sama tu przyjedzie, nie chcemy ściągać na siebie uwagi służbowymi wozami. – Olivia już wybiegła z pokoju, była do tego przyzwyczajona. Riley lekko przytaknął, zaznaczając, że Will ma rację.


***
Taki trochę krótszy, ale nie wiem, co mi się ostatnio stało i nie dodałam do rozdziału 3 paru linijek tekstu i tak mnie to dzisiaj zdziwiło xd
Dobra :>
Komentujcie *.*
xoxo ;*
Meggi

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Nominacja do LBA ^^

Jeeej ^^ Zostałam nominowana do LBA przez Radosną za co bardzo dziękuję :)

Przejdźmy do pytań:

1. Jak się zaczęła twoja historia z pisaniem ?
Pisałam od zawsze. Wiersze, opowiadania. Chyba przez tatę, bo to w tej rodzinie jest najbardziej uzdolniony pod tym względem (zaraz po mnie, oczywiście xdd). Bloga zaczęłam prowadzić przez koleżankę, która na mnie nakrzyczała i kazała założyć. Sama bym tego nie zrobiła. Nigdy nie lubiłam, jak ktoś czytał moje wypociny. Teraz mi to nie przeszkadza :)

2. Co robisz ,gdy masz całkowicie pustkę w głowie na rozdział ?
Siedzę, rozmyślam. Robię tysiąc innych rzeczy, aż w końcu coś mi wpadnie do głowy. Czasem też coś zjem (będę gruba xdd) albo leżę i gapę się w ścianę czekając aż Apollo się zlituje :D

3.Czym jest dla ciebie blog?
Życiem, sposobem na wyrażenie siebie i na zachowanie zdrowych zmysłów xdd Jest dla mnie takim odskokiem od rzeczywistości. 

4.Która pora dnia jest dla Ciebie najlepsza ,jeśli chodzi o pisani i myślenie nad opowiadaniem. 
Ogólnie najlepiej mi idzie o 2 w nocy ;__; Tylko jak to później czytam to nie wierzę, że mogłam to napisać xd Ale zazwyczaj biorę się za coś ok. 18 ;> Mój mózg daje wtedy radę :)

5.Skąd pomysł na nazwę bloga ? (Skorzystam z Maty pytania)
Jak wymyślałam fabułę to pomyślałam, że książce nada się tytuł. Jakiś ładny. Chwytliwy. Rozmyślałam bardzo dużo, aż wpadłam na pomysł "Misja Cieni". Głównie dlatego, że po angielsku fajnie brzmi xdd

6.Co sam /sama sądzisz o swoim blogu ?
Że jest znośny :D Da się go czytać, ale nie jest kolejnym cudem świata :>

7.Jakie jest twoje hobby? 
Siatkówka <3 <3 <3 Kocham siatkówkę i siatkarzy ^^

8. Co cię inspiruje ?
Inni pisarze. To, że oni mogli coś napisać pokazuje mi, że ja też mogę :) Staram się im dorównać i to mnie napędza. 

9. Jaka jest twoja ulubiona książka i film?
Książka: Znak Ateny, Dar Julii
Film: Avengers, Iron Man, Star Wars, Władcy Pierścieni, Pamiętnik księżniczki :D

10.Jaki jest twój ulubiony cytat? Dlaczego ten ?
"Gdy odrzucisz to, co niemożliwe, wszystko pozostałe, choćby najbardziej nieprawdopodobne, musi być prawdą" ~ Sir Arthur Conan Doyle
Dlaczego? Po pierwsze: powiedział to w serialu Benedict Cumberbatch. Po drugie: jakoś tak zapadł mi w pamięć, zastanawiałam się nad nim i w pełni popieram :)


Okey. To teraz moje pytania ^^

1. Masz swojego idola? Kogo?
2. Jaka jest najśmieszniejsza rzecz, jaka ci się w życiu przydarzyła?
3. Łatwo cię zdenerwować?
4. Kto wie, że prowadzisz bloga?
5. Bajka twojego dzieciństwa?
6. Czego nie lubisz w innych?
7. Masz osobę, której bezgranicznie ufasz?
8. Lubisz być w centrum uwagi, czy wolisz być obserwatorem?
9. O czym marzysz?
10. Jest jakaś rzecz, która momentalnie, gdy na nią spojrzysz  wywołuje uśmiech na twojej twarzy?
11. Jakie masz plany na wakacje?

Teraz nominowani:

***
Do zobaczenia :D
xoxo ;*
Meggi

wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 3

          Tym razem to Will postanowił odwieść Sashę. Chciał mieć pewność, że wszystko pójdzie sprawnie.
Popatrzył na nią.

- Cokolwiek chcesz powiedzieć, przemyśl, czy warto – wycedziła przez zęby nawet nie odwracając głowy w jego kierunku. Posłuchał i zastanowił się nad swoimi, jeszcze niewypowiedzianymi, słowami.
- Na pewno dasz radę?
- Słucham? – powiedziała urażona.
- Miałaś już z nim do czynienia. Chcesz mieć jeszcze raz?
- Sama nie. Ale spokojnie. Umiem o siebie zadbać – przyglądała mu się zalotnie. Zauważył to i prędko odwrócił wzrok.
- Skoro nie sama, to z kim? – Uśmiechnęła się przebiegle. Zakręciła sobie kosmyk włosów na palcu i niespiesznie odpowiedziała.
- Z moją drużyną. Będą tu wieczorem – zobaczyła jego lekkie przerażenie w oczach – nie martw się. Są świetni. – Pomyślała chwilę – Nie wiedziałeś, że mam drużynę? A no tak. Tego nie miało być w aktach – potarła ręką czoło.
- Czekaj… TY masz drużynę? – Trochę go to zdziwiło, bo ona ma szesnaście lat, bo być dowódcą to duże obciążenie, bo myślał, że nie jest aż tak dojrzała.
- To aż takie dziwne? Jestem dowódcą siedmioosobowej szpiegowskiej armii, licząc ze mną – powiedziała sztucznym tonem – I jesteśmy najlepsi. Pewnie dlatego nawet ty nie miałeś o nas pojęcia. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie ich zobaczę – dodała.
- Wreszcie? – przeszył ją wzrokiem.
- Ostatnio mieliśmy mało czasu dla siebie, bo byłam w Iranie. Niby łatwa misja. Miałam eskortować cywilów ze stref zagrożonych. Ale zajęło to trochę więcej czasu, niż się spodziewaliśmy – westchnęła.

Nie zapytał o nic więcej. Zastanawiał się jak w tak młodym wieku można tyle osiągnąć. Jedyne, co przychodziło mu do głowy to nieustanne treningi fizyczne i umysłowe. Chociaż środowisko, w którym się wychowujemy ma bardzo duże znaczenie w kształceniu osobowości.

Dotarli na miejsce. Do nowego, służbowego mieszkania Sashy.

Will zaprowadził ją na trzecie piętro nowoczesnego bloku. Otworzył kulturalnie drzwi i pokazał wnętrze sporego mieszkania. Salon łączył się z jadalnią i kuchnią. Łazienka znajdowała się na po lewej stronie wejścia. Za to, aby dostać się do sypialni, z ogromną garderobą, trzeba było wejść po czterech schodkach w rogu salonu. Beżowo-brązowe ściany idealnie współgrały z meblami i plazmą. Było dużo miejsca, więcej niż potrzebuje przeciętna osoba. A wszędzie otwarta przestrzeń. Zauważył, że jej się spodobało.

Bez słowa postawił bagaże Sashy na środku pokoju. Ona bez słowa zabrała się za rozpakowywanie. Z największej walizki, po kolei wyciągała rozmaite rodzaje broni, noży, wybuchających zabawek, przegrzebując się przez, jak widać, niepotrzebne ubrania. Z mniejszej torby, dużo mniejszej, wyłożyła pomiętą książkę, a raczej gruby zeszyt. Wyglądał na bardzo stary.
- Małe pytanko. Jak udało ci się przewieźć te rzeczy aż z Europy?
- Niech to będzie moja tajemnica – mrugnęła zawadiacko.

            Ktoś zapukał do drzwi. Sasha gwałtownie obróciła się w stronę odgłosu, ponieważ ani trochę nie spodziewała się gości w pierwszych piętnastu minutach swojego pobytu w nowym mieszkaniu. Will uspokoił ją gestem ręki. Podszedł, otworzył i wziął tylko małą kopertę od kogoś, kogo dziewczyna jeszcze wcześniej nie widziała. Bez „dzięki”, „cześć”, „do zobaczenia”. Zamknął drzwi.
- Łap – rzucił do niej, przejętą przed chwilą, kopertę. Otworzyła i momentalnie oczy jej rozbłysły.
- Serio? – Zapytała z niedowierzaniem, delikatnie dotykając nowiutkie kluczyki od nowiutkiego auta. Pokiwał głową z zadowoleniem.  – Ale wiesz, że nie mam prawka?
- Wiem. Ktoś mi powiedział, że świetnie prowadzisz nawet w stresujących sytuacjach – zaśmiał się. – Niech to będzie nasza tajemnica – dodał.
W przypływie nagłej euforii podbiegła do szefa i mocno go przytuliła. Dopiero po chwili zreflektowała się, że tak jakby trochę nie wypada spoufalać się z nim w pierwszy dzień znajomości. Szczególnie, że ona jeszcze na kogoś czekała. Puściła Willa i szybko odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Zapadła niezręczna cisza, którą postanowił przerwać Will.
- Emmm… to ja już pójdę. Wpadnij do agencji, kiedy twoi znajomi nas odwiedzą. I masz jeszcze to – podał jej plastikową przepustkę – w środku jest chip, dzięki któremu bez problemu dostaniesz się do środka – nie zdążyła podziękować. Obrócił się na pięcie i wyszedł.

Walnęła się w czoło, wydając przy tym głośny dźwięk. Dalej nie mogła uwierzyć w swoją głupotę. Już na samym początku spostrzegła, że Carter ma coś do niej, więc powinna zachować dystans, a nie zabawiać się w bezsensowne flirtowanie.

Poszła wypakować swoje rzeczy do garderoby. Nie było ich dużo. Sasha wychodzi z założenia, że wszystkie ubrania kupi na miejscu, bo nie ma potrzeby wozić się z walizkami. Dochodzi do tego jeszcze miłość do ubrań, szczególnie nowych, znajomość mody i przecudowne galerie handlowe. Zupełnie inną sprawą jest sytuacja, gdy zabiera ze sobą broń i materiały wybuchowe – niezbędnik każdej dziewczyny.

Ale ona nie była jak każda dziewczyna. Wspomnienia z dzieciństwa, i to już wczesnego, wywarły na niej duże piętno. Owszem – kochała kolegów swojej mamy z wojska, ale nawet to nigdy nie poprawiało jej humoru. Jej pierwszą zabawką był plastikowy karabin z dołączoną instrukcją obsługi. Wtedy jeszcze nie potrafiła czytać. Następnym razem dostała wojskowy uniform. Czasem miała wrażenie, że mama bardziej kocha pracę, niż ją. Sam fakt, że w 80% spędzała czas w poszczególnych barakach z żołnierzami, utwierdzał ją w tym przekonaniu. Chociaż byli dla niej mili… To właśnie oni opowiedzieli jej niektóre rzeczy związane z dorastaniem, na przykładach swoich córek. Nigdy nie mogła liczyć na kobietę, której zawdzięczała życie.

Ojca nigdy nie poznała. Kiedyś pytała o niego, ale każda rozmowa na ten temat kończyła się cielesną karą. Aż w końcu straciła zainteresowanie tym tematem.

Mimo wszystko, to dzięki tym wydarzeniom znalazła się w Nowym Yorku. Dzięki temu założyła zespół do zadań specjalnych. Dzięki temu stała się sobą. Żeby jakkolwiek przetrwać musiała ćwiczyć razem z żołnierzami. W wieku ośmiu lat towarzyszyła im przy każdych zajęciach. Harmonogram dnia wszedł jej w nawyk. Z początku generałowie mieli zastrzeżenia. Uważali, że zaburza ćwiczenia i skuteczną pracę innych. Chciała z wszelką cenę udowodnić, że tak nie jest. Chciała pokazać, że jest najlepsza.
W wieku dziesięciu lat osiągnęła taki poziom zaawansowania we wszystkim, co robiła, że gdy generałowie przechodzili obok niej, to oni jako pierwsi salutowali. Wprawdzie nie miała siły jak dorosły mężczyzna, lecz wykazywała się sporym intelektem. W walce analizowała słaby punkt przeciwnika i tylko patrząc na niego potrafiła rozgryźć, jak szybko i bez zbędnego używania siły, powalić go na ziemię.

Mimo wszystko miała w pamięci swoją matkę. Doskonale pamiętała dni, kiedy jej nie było i musiała sama siedzieć w ciemnym pokoju, udawać, że śpi, gdy tak naprawdę spoglądała na blaszane drzwi w nadziei, że ujrzy w nich Irinę. Pamiętała rozczarowanie w oczach osoby, od której oczekiwała wsparcia. Jej ignorancję.  Sasha zawsze zastanawiała się, czym tak bardzo zawiniła. Ale później myślała, że musi być wyjątkowa, skoro pozwalają jej mieszkać wśród prawdziwych żołnierzy.

Po skończonej pracy usiadła wygodnie na kanapie. Włączyła telewizor i cieszyła się z tej jednej, małej chwili spokoju. Przełączała programy, aż natknęła się na wiadomości. Mało brakowało, aby oczy wyszły jej z orbit ze zdziwienia.
- … zdjęcie nastolatki poszukiwanej za morderstwo i podejrzanej o terroryzm. Każdy kto udzieli jakichkolwiek informacji na temat jej miejsca pobytu, zostanie nagrodzony… - serce waliło jej jak młot.


Właśnie oglądała swoje zdjęcie.  


***
Hej :) Sorry, że tak późno ;) 
Mam dzisiaj bal *.* Jeeej ^^
Ten rozdział tak średnio mi się podoba xddd
Komentujcie :>
xoxo ;*
Meggi

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 2 cz.2

   Myślę,  że ten rozdział wyjaśni choć trochę pewne sprawy :)     


        Pojechali windą piętro niżej. Na strzelnicę. 
        Dostała broń – zwykły pistolet, którego nie lubiła, mimo że sama zawsze miała taki przy sobie. Wolała coś większego, coś, co zadaje duże obrażenia. Specjalnie dla niej wyprodukowany karabin miał możliwość zabicia kogoś tylko jedną kulą. Nie ważne, gdzie się trafiło. Kula zabijała od środka.
         Sasha ustawiła się w odległości trzydziestu metrów od celu. Za strzał w głowę dostawała pięćdziesiąt punktów, za klatkę piersiową również pięćdziesiąt. Pozostałe części ciała wahały się między dwudziestoma i dziesięcioma punktami. Nawet nie pomyślała, że może spudłować, czy nie dostać maksymalnej ilości punktów.

Tym razem nikt nie miał wątpliwości, co do jej umiejętności. Wszyscy czekali aż skończy.

            Wystrzelała dwa magazynki, przeładowując jak automat. Przyzwyczaiła się już, że musi robić coś bardzo szybko i precyzyjnie. A z precyzją nie miała najmniejszego problemu. Gdy zajmujący się liczeniem punktów spojrzeli na kartonowego człowieka, trochę niedowierzali. Miał on obrażenia właśnie w dwóch najlepiej punktowanych miejscach. Jeden obok drugiego. Policzyli ilość dziur. Było ich trzynaście. Powinno być szesnaście. Rzucili Sashy rozbawione spojrzenia. 
          Spudłowała.
- Chyba sobie żartujecie. Nie jestem amatorem, przyjrzyjcie się – powiedziała to jakby już wcześniej powtarzała te słowa z tysiąc razy. Nie musiała dokonywać oględzin, żeby być pewną celności.
- Rzeczywiście – odezwał się jeden z liczących chłopaków – Dziur jest trzynaście, ale jeśli dobrze się przyjrzeć, widać, że trzy kule przeszły w tych samych miejscach.
- Niespodzianka – powiedziała powoli, szeroko otwierając przy tym usta.
- No proszę. Ma lepszy wynik od pana. We wszystkim – szepnęła Olivia do Willa, kładąc mu rękę na ramieniu. – Od ciebie tym bardziej – zwróciła się do Davida.
- Tylko się nie zakochaj – rzucił naśladując niski głos Rosenow. Ona za to rzuciła mu wrogie spojrzenie. Podniósł ręce w geście kapitulacji. Sasha uniosła brew w górę, zastanawiając się o czym właśnie toczyła się rozmowa.
- A więc teraz, co?
- Sesja.
            
                   Wystarczy jedno słowo, żeby w brzuchu pojawiło się nieprzyjemne uczucie. Sasha wiedziała, o co będą ją pytać. W Europie wszyscy ją znali, wiedzieli o jej przeszłości (oczywiście nie wszystko, bo na to nie mogła pozwolić), więc nie przechodziła żadnych testów. Nie można powiedzieć, że się bała. Bo strach dopada ją rzadko i najczęściej związany jest z jedną osobą. Po prostu zastanawiała się jak zareagują na to inni, więc przyjęła prostą taktykę. Oprócz podstawowych danych nie powie kompletnie nic.

            Usiadła na szarym krześle, w pokoju wyglądającym  jak sala przesłuchań.  I chyba rzeczywiście to była sala przesłuchań. Po jej prawej stronie widniało duże lustro weneckie. Jakby nikt nie wiedział, kto stoi po drugiej stronie. Naprzeciw niej usiadł stary mężczyzna z siwą brodą. Wyglądał bardzo sympatycznie. Pewnie dlatego był psychologiem.  Sprawiał wrażenie człowieka, któremu można powierzyć wszystkie swoje problemy.
- Dzień dobry – zaczął, łapiąc od razu kontakt wzrokowy. Sasha skrzyżowała ręce na piersi i już nie mogła doczekać się spowiedzi.
- Witam – odpowiedziała uprzejmie.
- Jestem Leonard. Zaczniemy od kilku prostych pytań. Nie musisz odpowiadać całymi zdaniami. Jak się nazywasz? – Ok. Proste pytanie, tak dla zmyłki.
- Sasha Angela Lettiere.
- Jak się nazywali twoi rodzice?
- Ojciec Federico Lettiere. Matka Irina – urwała zastanawiając się. Nigdy nie słyszała nazwiska matki. Używała samego imienia. Zawsze. A ona nie pytała.
- Nazwisko matki?
- Nie wiem – Leonard zapisał coś w swoim notatniku.
- Miejsce urodzenia?
- Petersburg, Rosja.
- Tam się wychowałaś?
- Po części. Jeszcze w Rzymie, Afganistanie, Iraku.
- Kto uczył cię sztuk walki, szpiegostwa?
- Matka i żołnierze – głównie żołnierze.
- Jak to żołnierze? – Zapytał zaskoczony.
- Wychowywałam się w różnych jednostkach wojskowych. Jak już mówiłam w Rosji, Afganistanie, Iraku. Mama nie chciała mnie zostawiać, ale nie pomyślała, że jak mnie zabierze, będzie gorzej – znów coś zapisał. Sasha starała się nie powiedzieć za dużo. Naprawdę nie chciała dzielić się informacjami o swoim życiu.
- A kto zrobił ci te blizny? – Trafił w czuły punkt. Wiedziała, że to pytanie się pojawi, lecz sądziła, że trochę później. Poczuła nagłą, niewyjaśnioną agresję. Milczała przez zbyt długą chwilę. Leonard powtórzył pytanie, widząc, ze sprawia ono jej trudność.
- Benjamin Hargov – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Oparła ręce o metalowy stolik i schowała w nich głowę. Mogła przysiąc, że za ścianą odbywało się niezłe poruszenie.
- Pamiętasz może, kiedy dokładnie? – Pytał dalej ze stoickim spokojem.
-Może pamiętam - warknęła.
- Czy mogłabyś opowiedzieć coś o tym? – Popatrzyła na niego gniewnie, potem spojrzała na lustro weneckie. Nie pozwoli komuś wchodzić w swoją przestrzeń.
- Skończyłam – Wstała gwałtownie, wywracając za sobą krzesło. Zdenerwowała się i to bardzo. Psycholog wyglądał na wcale niezaskoczonego reakcją dziewczyny. Dopisał coś w notatkach, tym razem coś długiego.

            Otworzyła drzwi z hukiem i wypadła na korytarz pełen zdziwionych ludzi. Patrzyła na nich tak, jakby miała ich wszystkich pobić. Bardzo tego chciała.
- Zaczekaj – Will złapał ją za rękę, gdy szła po swoje rzeczy.  Ona natomiast ponownie wykręciła mu rękę, zbliżając go do siebie i mówiąc prosto w twarz:
- Nie – westchnęła. - Zabierz mnie stąd. Szybko.


***
Wiem, wiem. W niektórych miejscach może nie być przecinków lub jest ich za dużo xd Pracuję nad tym :D
Rozdział jest trochę krótszy, ale ma w sobie kilka ważnych informacji ;)
Zapraszam do komentowania ^^
Także ten.. idę się jarać byciem hot 16 xdddd
xoxo ;*
Meggi


niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 2 cz.1

Ten rozdział wyszedł mi nadzwyczajnie długi, więc rozbiłam go na części (żeby was nie rozpieszczać :D)

Sztab medyczny zajmował się ich obrażeniami, chociaż według Sashy nie miała żadnych obrażeń. Każdy wypytywał, co się stało i dlaczego Sasha wygląda jakby zobaczyła ducha. Mniej więcej właśnie to czuła. Czuła jakby właśnie nawiedziła ją najpotworniejsza zjawa, jaka istnieje. Nie wiedziała o tym, że drży. Nie słyszała też żadnych pytań, odgrodziła się od rzeczywistości, by na chwilę przypomnieć sobie, czemu tak bardzo nienawidzi Benjamina Hargova i pragnie jego śmierci.

Do Sali wbiegła zdyszana Olivia. I to ona sprowadziła agentkę na ziemię.
-  Czy to coś poważnego? – Zapytała pierwszą lepszą osobę, która znalazła się w pobliżu.
- Z obrażeń fizycznych nie. Gorzej z jej psychiką. Słowem się do nas nie odezwała – odpowiedziała jakaś starsza kobieta, wskazując niedbałym gestem siedzącą na kanapie Sashę, która teraz pisała coś zawzięcie na telefonie. Olivia szybko podeszła do niej i usiadła obok. O nic nie zapytała. Czekała aż Lettiere sama powie, o co chodzi.
- Przepraszam – wyszeptała. – Już jestem gotowa do pracy. – Rosenow nie wiedziała, za co przeprasza ją dziewczyna, ale nie zamierzała nic mówić. Po chwili kontynuowała.
- Daj spokój. Nie jestem głupia – rzuciła wstając.
- Słucham? – zdziwiła się Olivia.
- Wiem, że czekasz, aż coś ci powiem. Nie licz na to. Po prostu już się zbieram. Jeśli chcemy go złapać, lepiej chodźmy – Sasha spojrzała znacząco w stronę drzwi. – No daj spokój, nie jestem dzieckiem, że muszę z kimś porozmawiać. Chcę już zacząć pracę.
- Kiedyś jeszcze porozmawiamy – westchnęła. – Skoro tak ci się spieszy, to chodźmy.

             Po drodze wstąpiły do szatni, żeby Sasha mogła przebrać się ze swojej podartej i brudnej sukienki. Dostała czarno-purpurowy, elastyczny i niezwykle wytrzymały kombinezon, zakrywający całe ciało. W sumie niczym nie różnił się od jej poprzedniego kombinezonu. Z wyjątkiem faktu, że jest w jednym kawałku. Przypięła do niego swoje zabójcze zabawki oraz dwa pistolety. Rozczesała długie, brązowe włosy i zarzuciła je do tyłu. Wyglądała teraz jak prawdziwy szpieg.

            Żeby dostać się do gabinetu szefa, trzeba wjechać na dwudzieste piętro. Przy czym dziesięć pięter znajduje się pod ziemią. Ktoś mądry, zamiast wprowadzić liczby ujemne, postanowił, że piętro dziesiąte to tak jakby zerowe. A zerowe jest najniższym pod ziemią. Logiczne. Mijały przy tym wiele osób i pomieszczeń. Chyba każdy, kto przechodził obok oglądał się za nimi. Głównie za „nową”. Ludzie myśleli, że Sasha nie słyszy ich głośnych szeptów. „Młoda jest, to na pewno jej pierwsza misja”, „zginie przy pierwszej okazji”, „co ona może potrafić”. Ignorowała to. Jeszcze zobaczą , na co ją stać.

            Olivia otworzyła przed nią drzwi do najważniejszego pomieszczenia w całym budynku.
- Dzień dobry, szefie. – Powiedziała Rosenow wchodząc do środka. Głównodowodzący nawet nie podniósł wzroku znad kolejnej sterty dokumentów.
- Emm, dzień dobry – rzuciła niepewnie Lettiere, myśląc, że i ją zignoruje. Pomyliła się. Will szybko uniósł wzrok i badawczo przyglądał się agentce. Widział wcześniej jej zdjęcia, ale nie przypuszczał, że jest aż tak piękna. Słowiańskie oraz włoskie pochodzenie sprawiały, że jej uroda była niecodzienna.
Ich spojrzenia się spotkały i żadne z nich nie chciało tego przerywać. Przyglądali się sobie w milczeniu przez dłuższą chwilę. Olivia dostrzegła, tak rzadko spotykany, błysk w jego oczach.
- Jestem Will. Ty musisz być Sasha, prawda? – Wstał otrząśnięty z pierwszego wrażenia i jak prawdziwy gentleman uścisnął jej dłoń i zaproponował, żeby usiadła. Rosenow poczuła się kompletnie zignorowana i zupełnie niepotrzebna, więc bez słowa wyszła. Chociaż w duchu cieszyła się, bo wiedziała, że jej szef będzie w dobrych rękach.

               - Co się stało? – Zapytał przejęty Will, gdy zauważył zabandażowane przedramię Sashy.
- Szkło. No wiesz, pościgi i te sprawy. Nic wielkiego. Oprócz tego, że to ludzie Bena, a nikt mi nie powiedział, że będzie moim celem. – Wyrzuciła z siebie na jednym wydechu spoglądając przy tym na zawieszoną na ścianie tablicę z „dziesięcioma zasadami niełamanymi”. Nie zapoznała się z nią, bo nigdy nie przestrzegała jakichkolwiek reguł.
- A czy to coś zmienia? – Collins przysunął się do biurka, oparł łokcie na blacie i spojrzał w niebieskie oczy dziewczyny.
- Owszem. Zmienia. Ale i tak się zgadzam – w odpowiedzi ona również zbliżyła się do feralnego biurka, oparła łokcie w identyczny sposób, co jej nowy szef i mierzyła się z nim wzrokiem. Przyglądała się jego przystojnej twarzy, brązowym, przenikliwym oczom. Starała się zapamiętać każdy jego szczegół. Podobał jej się. Pod względem fizycznym. Miała jeszcze czas, żeby zobaczyć, czy inne względy też ma ciekawe.
- Ehm, więc… Mmm… Musimy zrobić ci wszystkie badania. Wiesz, sesja z psychologiem, sprawność fizyczna, celność. Norma. Możemy zacząć od razu, jeśli chcesz – Pokiwała twierdząco głową. Will odjechał na skórzanym krześle do tyłu, po czym wstał zachęcając agentkę do pójścia za nim. Zamiast słownej odpowiedzi otrzymał wymowne westchnięcie. Uśmiechnął się pod nosem, czego nie robił zbyt często.

            Sasha znów musiała się przebrać. Żeby badania przebiegły poprawnie najlepiej jest mieć możliwie jak najmniej ubrań. Otrzymała więc czarny, sportowy stanik i krótkie, również czarne, spodenki. Długo musieli ją namawiać, aby to na siebie założyła. Ostatecznie przekonał ją rozkaz z góry.
            Po długich mękach nakładania na siebie kusego stroju wyszła na salę treningową, by pokazać zebranym swoje umiejętności sztuk walki. Zazwyczaj nikt nie obserwuje agentów podczas badań, ale tłum bardzo chciał zobaczyć „nową” w akcji.

Tego, co zobaczyli, raczej się nie spodziewali. W sumie niektórzy przywykli do tego, że jeden z agentów ma jakieś uszkodzenia ciała. Nie było to dla nich nic zaskakującego. Jednak zawsze krążyły plotki, jak doszło do tych okaleczeń. Tutaj nikt nie wiedział nic. Sztab medyczny i wszyscy zebrani bacznie przyglądali się wielkiej, naprawdę wielkiej,  bliźnie, w bliżej nieokreślonym kształcie, na jej prawym udzie. Oraz drugiej, która wyglądała jak wysoka, długa fala – na plecach. Mało kto wiedział o tych śladach. Mało kto cokolwiek o niej wiedział. Czuła wzrok ludzi na ciele. Wiedziała, że tak będzie. Dlatego nigdy nie ubiera tak kusych strojów.

                    - Będziecie się tak gapić, czy ktoś chce się ze mną zmierzyć? – Krzyknęła zdenerwowana. Na sali zapanował śmiech. Zgłosiło się wielu ochotników, którzy ustawili się w kolejce.
- Cudownie – skomentowała podchodząc do pierwszego śmiałka. Wysokiego, blondwłosego mężczyzny o muskularnej budowie. Każdy, kto ma oczy od razu wiedziałby, że to starcie wygra owy mężczyzna. Ale każdy, kto zna Sashę, wie, że ten mężczyzna nie ma najmniejszych szans.Walka była krótka. Bob, bo tak miał na imię blondyn, ruszył z impetem na swój cel, który odbijając się od jego ramion, przeskoczył pod umięśnionymi nogami, podcinając go i w efekcie przewracając. Sasha nie czekała aż wstanie, tylko ukłoniła się i zachęciła następnego ochotnika do skopania mu czterech liter.
Zapanowała niespodziewana cisza.

         - Kto następny? – Dalej cisza. Bob już się pozbierał po haniebnej porażce, poszedł bez słowa do szatni, nie zwracając uwagi na triumfatorkę.
- Ja chętnie, jeśli mogę – odezwała się najmniej spodziewana osoba. Collins. Dziewczyna obróciła się gwałtownie w jego stronę z szeroko otwartymi oczami. Nie chciała już w pierwszy dzień ich znajomości znokautować go na oczach całej agencji. Chociaż tego można było się spodziewać. W końcu to on w wolnym czasie szkolił młodych agentów, lubił też zmierzyć się z doświadczonymi.
- Jasne, nie krępuj się – odpowiedziała uśmiechając się szyderczo. Miała nadzieję, że nikt nie widzi, jak się stresuje. Musi rozegrać to tak, żeby nie zrobić mu krzywdy, ale, żeby wygrać. Chociaż może nie do końca…
            Will ściągnął koszulkę, ku uciesze żeńskiej części publiczności. Był dobrze zbudowany. ZA dobrze.
Odgoniła od siebie wszystkie myśli. Ale nie mogła zapanować nad przyspieszonym oddechem, gdy podchodził coraz bliżej.
- Czas zacząć – szepnęła sama do siebie, czekając na pierwszy ruch przeciwnika.  William nie dał się oszukać jak Bob, stawiał raczej na tradycyjną walkę, bez gimnastycznych sztuczek. Nie przewidział chyba tego, że Sasha jest wybitnie uzdolniona pod tym względem. Nie dawała się zaskoczyć, blokowała każdy jego cios, ale bała się zaatakować pełną siłą.
- Stawiam dziesięć dolców, że szef wygra. Zawsze wygrywa – Olivia zwróciła się do Davida, wyciągając w przód prawą dłoń.
- Nie ma szans. Ona jest znakomita, obali każdego – odrzekł z pełnym przekonaniem.
- Tylko się nie zakochaj – zażartowała Rosenow, za co dostała kuksańca w bok.

             Chwila nieuwagi Sashy, spowodowana głośnymi wiwatami i okrzykami, doprowadziła do tego, że po uderzeniu w brzuch i zgrabnym podcięciu, upadła na matę. Rozległy się donośne oklaski, ale to nie był koniec. Agentka złapała Collinsa za rękę i pociągnęła w dół. Nie przemyślała tego, bo w efekcie Will przewrócił się na nią. Tym razem nikt nic nie powiedział, gdyż sytuacja była trochę niezręczna. Collins uśmiechnął się do niej, wyglądał na bardzo zadowolonego z obrotu spraw. Na szczęście Sasha szybko to zmieniła. Używając nóg przewaliła swojego szefa do tyłu, na plecy. Cały czas trzymała go za rękę, która wygięła się w nienaturalny sposób, więc kontuzja była murowana. W jednej sekundzie znalazła się w pozycji stojącej, patrząc na obolałego Willa, który opłakiwał swoją rękę. Pomogła mu wstać.
- Przepraszam. To nie miało być aż tak brutalne – uśmiechnęła się wesoło, dodając przegranemu otuchy. Gdy szła na kolejną część ćwiczeń, tłum jej wiwatował, bo jako pierwsza w całej agencji pokonała głównodowodzącego.

            Nadszedł czas na ćwiczenia siłowe pod kontrolą różnych urządzeń do mierzenia, prawdopodobnie wszystkiego i wszędzie. Lekarze, Olivia i Will ciągle przyglądali się jej bliznom. Zachodzili w głowę, co mogło jej się przytrafić. Wiedzieli, że na odpowiedź będą musieli poczekać, aż do sesji z terapeutą.

            Sasha biegała na bieżni, podnosiła ciężary, podciągała się na drążku. Nic z zebranego sprzętu do ćwiczeń nie sprawiało jej trudności. Zachwyciła się dopiero, gdy ujrzała tor przeszkód. Podłączyli do niej różne bezprzewodowe czujniki i inne takie, na które nie zwracała uwagi.
- Jaki jest rekord? – Zapytała stając na starcie. 
- Minuta i siedem sekund. Ale proszę sobie nie robić nadziei. Nie zna pani tego toru – odpowiedział jeden z medyków. W odpowiedzi usłyszał śmiech.
- Gotowa? Start! – krzyknął Will.

            I ruszyła jak burza. Przeskakiwała z jednej liny na drugą, nie wahając się przez moment. A było ich dokładnie dwanaście. Robiąc salto przeleciała nad płotkami, przez które inni przeskakują. Opony i dość wysoką ścianę wspinaczkową zaliczyła w mgnieniu oka, na co obserwujący otwierali oczy ze zdumienia. Przedostatnią przeszkodą była gładka ściana, na którą trzeba było wejść. To ona sprawiała innym najwięcej trudności. Miała około trzech metrów, więc w złapaniu górnej krawędzi nie było sensu. Sasha się nad tym nie zastanawiała. Wzięła rozbieg, prawą nogą odbiła się od połowy owej ściany i nie dotykając jej rękoma, stanęła na czubku, żeby zaraz z niego zeskoczyć. Ostatnie, z czym musiała się zmierzyć to wejście po linie do sufitu i dotknięcie czerwonej kropki na górze. Z faktu tego, że bardzo lubiła się wspinać, złapała się mocno rękoma i energicznie przesuwała zaciśnięte nogi ku czerwonej kropce. Gdy już tego dokonała, stoper został zatrzymany. Jednak, żeby nie było nudno, uwiesiła się nogami i zjechała po linie z głową skierowaną w dół i krzycząc:
- Jaki czas?
- Pięćdziesiąt osiem sekund, proszę pani – nie krył zachwytu. Jak wszyscy.
- Jak widać, nie ma rzeczy niemożliwych – mruknęła wycierając ręcznikiem pot z czoła.
- Parametry życiowe w normie. Zupełnie jakby twój organizm nie wiedział, że właśnie się zmęczyłaś – Olivia nie mogła w to uwierzyć. Kiedy ona próbowała pokonać ten tor, po kilku próbach, mdlały jej ręce i miała okropną zadyszkę.
- Bo wcale się nie zmęczyłam. Dużo w życiu ćwiczyłam, więc potrzeba trochę więcej desek i sznurów, żeby mnie zmiękczyć – zaśmiała się. – To jakie mamy dalsze plany? – Zwróciła się do, ciągle przyglądającego się jej  bliznom, Willa.

- Celność.
        
     Na to właśnie liczyła.

***
Jeeej ^-^
Lubię ten rozdział xd Szczególnie jego dalszą część... huehuehue *.*
Dziękuję za ponad 800 wyświetleń i za tyle wspaniałych komentarzy ;>
To tyle ^^
xoxo ;*
Meggi

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 1


        Jak zwykle późnym południem lotnisko w Nowym Yorku było przepełnione, ludzie falami wlewali się do środka, po to, aby za chwilę jak tsunami znaleźć się na zewnątrz. Samoloty przewijały się przez pas startowy, a każdy następny wyglądał jak poprzedni. Matki ściskały zapłakane ze szczęścia dzieci, małżonkowie witali się namiętnym pocałunkiem, a gdzieś tam wśród tłumu stała średniego wzrostu młoda dziewczyna. Trzymała za sobą dużą, czarną walizkę, małą torbę podróżną oraz, zawsze przydatną, torebkę. Ubrana była w zwiewną bladoróżową sukienkę, czarne wysokie obcasy, niektórzy uznaliby, że za wysokie jak na jej wiek, a w długie brązowe loki włożyła okulary przeciwsłoneczne. Rozglądała się we wszystkie strony, szukając bliżej nieokreślonej osoby. Usiadła więc na wolnym krześle i czekała. Na kogoś. Kogokolwiek.

Wczoraj wieczorem dostała pilny telefon z prośbą, chociaż brzmiało to bardziej jak rozkaz, o szybkie przybycie do MAS. Nigdy nie potrafiła odmówić pomocy, więc spakowała się i bez żadnego pożegnania wyleciała pierwszym samolotem w kierunku Stanów Zjednoczonych. Nie wiedziała, kto i po co ją wzywa, i właściwie czemu ją. Mimo wrodzonej skromności, zdawała sobie sprawę ze swoich niesamowitych zdolności i rzadko spotykanego talentu. Jeszcze nikomu w tak młodym wieku nie udało się opanować sztuk walki na poziomie zaawansowanym. I do tego ukończyć szkołę z najlepszym wynikiem krajowym, współpracować z wojskiem i mieć licencje na zabijanie.  Tak, Sasha była nadzwyczajna.

- Przepraszam, że musiała pani tak długo czekać. O tej godzinie korki są wszędzie – odezwał się mężczyzna, podając rękę na przywitanie i pokazując przy okazji srebrną odznakę MAS. – Jestem David.
- Proszę, tylko nie pani – uśmiechnęła się przyjaźnie – Mów mi Sasha.

            David wziął wszystkie bagaże dziewczyny i zaprowadził ją do samochodu. Od razu zauważył tatuaż na jej prawym nadgarstku. Były to dwie cyfry – 29.

     - Czy coś się stało? – Zapytała Lettiere, gdy zauważyła, że mężczyzna przygląda jej się trochę za długo.
- Nie, nic. Po prostu zastanawiam się, gdzie twój akcent. Wyglądasz na Włoszkę, więc powinnaś mieć akcent – Fillas zaczął jeszcze bardziej jej się przyglądać, w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Właściwie to jestem pół Rosjanką i pół Włoszką. Wiem, rzadkie połączenie – uśmiechnęła się - Mając taką pracę trzeba umieć maskować swoje pochodzenie, a akcent je zdradza. Umiem mówić biegle w wielu językach, więc nauczyłam się ukrywać coś, co do nich nie należy. – Odpowiedziała jakby to było oczywiste.
- A mówił ci ktoś kiedyś, że nie wyglądasz na szesnaście lat? – Zapytał tak dla zaczepki.
- Tak, prawie każdy. - Zaśmiała się - Ale dla wszelkich władz mam dziewiętnaście, więc nie mają nic do mnie. Wiesz, musiałam szybko dorosnąć, więc naprawdę nie czuję się jak nastolatka.
       David już o nic więcej nie pytał.

             Wsiedli do dużego, czarnego samochodu i ruszyli w stronę agencji.
Sasha rozglądała się we wszystkie strony, aby jak najlepiej poznać miasto. Zwiedziła kawał świata, jeśli zwiedzaniem można nazwać jedno- lub dwudniowy pobyt w mieście czając się na wyznaczony cel, lecz w Nowym Yorku jeszcze nie była. Chociaż zawsze chciała.

            Z przyzwyczajenia co chwilę spoglądała we wsteczne lusterka. W pewnym momencie jej uwagę przykuło szare, sportowe auto jadące tuż za nimi. Często widywała takie auta i nie miała z nimi związanej żadnej miłej przygody. Przyjrzała się dokładnie kierowcy oraz pasażerowi i o mało co nie zakrztusiła się powietrzem.

- Nie, nie, nie! – Krzyknęła, zsuwając się lekko z fotela. –Śledzą nas. – Mężczyzna popatrzył w lusterko, potem na Sashę i znów w lusterko.
- Znasz ich?
- Niestety tak – mówiąc to złapała się za prawe udo i przyparła jeszcze bardziej do swojego fotela. To zachowanie nie uszło uwadze agenta. – Moją misją ma być Benjamin Hargov, prawda? – Jej głos zadrżał, a wyglądała tak jakby miała zwymiotować i zemdleć jednocześnie.
- Tak – odpowiedział niechętnie. – To jego ludzie, jak sądzę? – Pokiwała głową. – W takim razie musimy im uciec – powiedział, chociaż było to oczywiste.

            Docisnął pedał gazu, aż zarżały konie spod maski samochodu. Całe szczęście prawie wszystkie ulice w Nowym Yorku są dwupasmowe. Fillas wymijał auta jak kierowca rajdowy i nie uszkodził ani jednego. To nie tyczy się ludzi Bena. Gdy tylko zorientowali się, że czarny Ford próbuje im uciec, nie dawali za wygraną
.- Jadąc tak,  nie uciekniemy im. Wszędzie są korki. Boże, myśl, myśl – Lettiere mówiła sama do siebie, łapała się za głowę, nakręcała włosy na palec. Po prostu starała się skupić.

           Nagle tylna szyba rozbiła się na małe kawałeczki,  wpadając do środka. Dziewczyna spodziewała się takiego obrotu spraw. Schyliła się przed następnymi strzałami. Dopiero, kiedy podniosła głowę zobaczyła, że ramię Davida krwawi. Mężczyzna starał się zapanować ponownie nad kierownicą. Nie zwracał uwagi na odniesioną ranę.
- Trzeba to zatamować – Powiedziała dobitnie. Nie słysząc znaków protestu, lecz oznaki bólu, odpruła kawałek sukienki, ucisnęła ranę i mocno zawiązała. Prowadzący pościg dalej strzelali. Nie było wyjścia. Sasha wyciągnęła przyczepiony do nogi pistolet, wychyliła się przez okno i oddała kilka strzałów. Tylko jeden okazał się celny. Rozbił przednią szybę.

             Agentka sięgnęła po telefon, by zadzwonić do swojego przyjaciela Nathana.
- Przesiadaj się. Ja prowadzę – krzyknęła lekko zdenerwowana.
- Przecież nie umiesz! – David nie chciał oddać siedzenia kierowcy.
- Nie kłóć się teraz! – Wepchnęła się na fotel, gdy Fillas mozolnie gramolił się do tyłu. – Halo? Nathan! Tu Sasha. Pomóż mi! – Włączyła na głośnomówiący i zarzuciła telefon na bok.
- Gdzie jesteś? – Jon najwyraźniej przywykł do nagłych wezwań od swojej koleżanki, bo nie zadawał pytań.
- Nowy York. Dwa, pięć, osiem, trzy. Masz? – Mówiła szybko wymijając przy okazji parę samochodów i skręcając w bliżej nieokreślone ulice.
            Dwa, pięć, osiem, trzy. Indywidualny kod agenta. Pozwala namierzyć twoją dokładną pozycję w jakieś trzy sekundy.
- Mam cię. Za tobą jedzie szare ferrari – zupełnie jakby o tym nie wiedziała.- Gdzie się musisz dostać?
- Międzynarodowa Agencja Szpiegowska.
- Tak jak zawsze?
- Dokładnie tak – odpowiedziała uśmiechając się szelmowsko.
- Za dwieście metrów skręć w prawo. Później na rondzie zjedź trzecim zjazdem – słychać było w oddali szybkie przyciskanie klawiszy klawiatury i podpowiadające coś głosy.
- David, trzymaj pistolet i postrasz ich trochę. Tylko błagam, nie traf w cywilów. – rzuciła na tylne siedzenie swoją broń . – I powiadom kogo trzeba, żeby w tę część miasta nie wysyłali żadnej jednostki policji.
- Tak jest! – odkrzyknął mężczyzna zdziwiony profesjonalizmem koleżanki po fachu, ale także pod ogromnym wrażeniem jej zachowaniem. Ani trochę nie wyglądała na zdenerwowaną, lecz na doświadczoną w takich ucieczkach.
- Teraz miniesz znak „droga w remoncie”. Jedź dalej i zatrzymaj się przy skrzyżowaniu – w głosie Jona nie było słychać ani trochę zawahania.
- Zaraz, jak to zatrzymaj się? – Zapytał przestraszony David podczas przeładowywania broni. Przecież mieli uciec, więc dla niego oczywiste było jechanie jak najszybciej.
- Ej ja mu ufam. A ty strzelaj, najlepiej w opony – Fillas prychnął urażony, bo przecież też jest agentem, umie posługiwać się bronią i wie, co ma robić.
- Nathan, jestem przy skrzyżowaniu. Co teraz?
- Na mój znak ruszaj pełną mocą – i znów mówił z pełnym przekonaniem.

          Sasha czekała denerwując się, gdyż pościg był coraz bliżej. Wiedziała jednak, że jej przyjaciel nie może się mylić. Nigdy się nie mylił. No może raz w Doniecku, ale wszyscy postanowili o tym więcej nie wspominać.
- Teraz! – Docisnęła gaz do samej wycieraczki, aż samochód ruszył piskiem opon. Z lewej strony dostrzegła nadjeżdżającą ciężarówkę.  Gdyby pojechała kilka sekund później kolizja byłaby nieunikniona. I właśnie kiedy sobie to uświadomiła owa ciężarówka w spektakularny sposób wjechała w szare Ferrari.
- Jasna cholera – wrzasnął David.
- Genialne – rzuciła Sasha skręcając w lewo i stając na poboczu.
- No wiem. Nie musisz dziękować. Zostało wam jakieś pięćset metrów do celu. Jedź prosto – dalej nawigował Nathan.
 - Jesteś wspaniały – zaśmiała się ocierając pot z czoła.
- To też wiem. Powodzenia z tym, co tam robisz, mała. I wiesz, odezwij się czasem – chłopak zdawał się przejęty, ale też przyzwyczajony do takich sytuacji.
- Do ciebie zawsze – I rozłączyła się. Wysiadła z samochodu uświadamiając sobie, że jej przedramię krwawi. Wbite było w nie kilkanaście kawałków szkła. W tym samym momencie zauważył to Fillas.
- Jesteś ranna. Musimy jechać do agencji! Gdzie idziesz? – David dalej leżał na tylnym siedzeniu przyciskając postrzeloną rękę. Bardzo chciał już być na miejscu. Sasha przewaliła oczami. Mówił do niej, jak do dziecka.
- Zobaczyć, czy żyją. Taki dobry nawyk.

            Przedostała się przez tłum gapiów do roztrzaskanego auta. Kilka osób krzyczało na nią, żeby nie podchodziła, bo może jeszcze nastąpić wybuch. Ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Gdy podeszła do przednich drzwi, które aktualnie znajdowały się bardzo blisko asfaltu, za kostkę złapała ją zmasakrowana dłoń. Podskoczyła ze strachu, lecz nie chciała wzbudzać niepotrzebnej sensacji, więc przykucnęła.
- On wie, że tu jesteś. Nigdy o tobie nie zapomniał. I już czeka – wychrypiał męski głos.
- Wiesz, gdzie on jest? Gadaj! – uderzyła pięścią w podwozie samochodu, które teraz znajdowało się na górze, chociaż wiedziała, że to nic nie da.
- Nikt nie wie, aniołku. – Na dźwięk tego przezwiska do głowy napłynęły jej wspomnienia z przed czterech lat, a dłonie mimowolnie zaczęły drgać. Doskonale pamiętała, kto ją tak nazywał. I co gorsza pamiętała, kiedy.
Wyrwała się z uścisku krwawej dłoni, przykleiła do drzwi jedną ze swoich podręcznych bomb i czym prędzej odbiegła, ponownie przeciskając się przez tłum. Na szczęście każdy zrozumiał, gdy krzyknęła „padnij!”.
Szare Ferrari spłonęło, ulicę spowił gęsty dym, a ona próbując poskładać myśli, wsiadła do Forda i nie zważając na liczne pytania Davida, odjechała.      


***
Taaa daaaam :D
Chyba w miarę długi, prawda? 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem i za ponad 300 wyświetleń ;>
Tym razem również zapraszam do komentowania ^-^
Następny rozdział za tydzień (również w sobotę :D)
xoxo ;*
Meggi